Bezdyskusyjny punkt odniesienia dla kolejnych pokoleń, od Hrabala (który uważał go za nauczyciela), po autorów najnowszych. Twórca niejednoznaczny, z jednej strony niestrudzony eksperymentator, z drugiej mędrzec przeświadczony o etycznych powinnościach artysty. Rozrywający granice między gatunkami i dziedzinami sztuki. Czasem lakoniczny, kiedy indziej wręcz rozpasany, raz ironicznie beztroski, innym razem poważny i zadumany; drastyczny, bezpośredni, szorstki, a przecież zaskakująco subtelny. Sprawa najistotniejsza: przez całą drogę twórczą wierny marginesom języka, surowy w ćwiczeniu jego skostniałych struktur, wzbudzający popłoch wśród utartych zwrotów i przyjętych norm, nieufny.
    
Pozycja Kolářa (1914 – 2002) jako jednego z tuzów europejskiej poezji konkretnej i światowej sławy plastyka jest zaiste niekwestionowana. W Polsce tymczasem znamy jego twórczość wyrywkowo, kojarzy się w pierwszym rzędzie z aktywnością w Grupie 42 (Skupina 42, istniejący w latach 1942-1948 słynny ruch literacko-plastyczny, wraz z m.in. Ivanem Blatným i Jindřichem Chalupeckým). Przekłada go i promuje przede wszystkim Leszek Engelking (w kilku numerach „Literatury na Świecie”, antologii poezji czeskiej XX wieku Maść przeciw poezji, wydanej nie całkiem dawno, i tekstach krytycznoliterackich). Dzięki obszernemu wyborowi Sposób użycia i inne wiersze, przezeń także zredagowanemu i przetłumaczonemu, polski czytelnik wreszcie ma szansę przyjrzeć się z bliska spuściźnie poetyckiej autora Wątroby Prometeusza. Książka w chronologicznym porządku prezentuje najciekawsze utwory czeskiego artysty, zawarte w prawie dwudziestu tomikach, oraz szkic Problematyka kompozycji poetyckiej, wykładnię jego myśli estetycznej. Pośrednio opowiada także dziwną historię twórcy, więzionego i obłożonego zakazem druku w czasach stalinowskich, następnie coraz bardziej odchodzącego w stronę malarstwa i grafiki, w końcu milczącego, doświadczonego udarem mózgu paryskiego emigranta. W zrozumieniu fenomenu Kolářa pomaga, stanowiący posłowie, niezwykle rzetelny esej Engelkinga, z którego można się dowiedzieć m.in. o specyficznym przezwisku poety (Dziobiący Orzeł), motcie jego twórczości (NIE KŁAMAĆ!), oraz fascynujących wynalazkach z pogranicza poezji i sztuk plastycznych („idiotogramy”, „analfabetogramy”, kompozycje węzełkowe ze sznurków).

Już na pierwszy rzut oka zadziwia mnogość form, jaką mienią się kolejne tomy, stanowiące swoisty przewodnik po nowatorskich technikach poezji minionego wieku. Całe życie towarzyszy Kolář odkryciom awangardy, współtworzy jej los, ale równocześnie konstruuje oryginalny idiom, właściwy wrażliwości tułacza po zakamarkach języka.
Kolář to zapis procesu emancypacji języka, to relacja z serii niegasnących odkryć, to bezustanna konieczność poszukiwania nowego ładu. Rzecz jasna, widać początkowe inspiracje surrealizmem i czeskim poetyzmem, szczególnie w pierwszych tomach z lat 40. (Świadectwo chrztu, Przedpiekle i inne wiersze, Ody i wariacje), gdzie ożywione przedmioty ujawniają swoje prawdziwe oblicze: kasy oszczędnościowe pszczół/ Podarują słońcu batutę z miodu; domy złorzeczą; fisharmonie wpatrują się w ogrody; dachy wzlatują; lampy kwitną. Słowa poddane logice marzenia sennego wklejane są do tekstu, tworząc specyficzny poetycki patchwork – z jednej strony obszar eliptyczny, urywkowy, niedopełniony, z drugiej płaszczyzny przegadane, wypluwające magmę metafor. Język balansuje pomiędzy niedoborem a nadmiarem, ulega ciągłym przeobrażeniom; obserwujemy poetę przy pracy (twardej pracy ze słowami), lepiącego swoje kolaże z pełną świadomością ostatecznego celu – permanentnej eksploracji przestrzeni formy.

Kolejne zbiory (Dni w roku, Wątroba Prometeusza, Rok przestępny) przynoszą zwrot ku narracji: poematom epickim i dziennikowi, których bohaterem staje się zwyczajny, prosty człowiek pokonujący wądoły tematu i życia. Założenie to, zgodne z programem Grupy 42, sprozaizowało na czas jakiś wypowiedź Kolářowską: czy to w niekończących się historiach (Ród Genora), czy w notach z pamiętnika przypominających  kolekcje artykułów wyciętych z gazet, głos ma miasto, tramwaj, knajpa, prostytutki, starcy w skórzanych płaszczach, kiełbasy i traktory-zamiataczki. Dialogi przeniesione wprost z ulicy, swoisty żargon przyziemnych spraw, kontrastują silnie ze szlachetnym opakowaniem poetyckim (oda, litania). Codzienność i naturalność kontrastują z dziwnością. Banał z patosem. Los ukonkretniony z językową dezynwolturą. Żuwaczki z pamięcią. Asfalt z dobrem. Krocze z honorem. Tapczan z Bogiem. Jak najbliżej życia, jak najprawdziwiej, uczciwie. Dziennik to sama droga, ściśle ograniczona czasem i głęboko uwarunkowana nieprzewidywalnością.

Wielce intrygującym etapem w twórczości Kolářa są wypowiedzi metatekstowe, zamknięte w formie poetyckiego traktatu (Mistrz Sun o sztuce poetyckiej) oraz swoisty doń kontrapunkt – „poezja autentyczna” prezentująca wyselekcjonowane i rozbite na części cudze teksty (Czarna lira, Suita czeska). Korzystając z matrycy słynnego traktatu o sztuce prowadzenia wojen sprzed dwudziestu kilku stuleci, który przypisywany jest mistrzowi Sun (Sun Zi), czeski eksperymentator, niczym wytrawny wyznawca sztuki czystej i uczciwej, intronizuje słowo poetyckie, posiadłość życia i śmierci/ największy majątek człowieka, wywyższa ponad inne formy bytu. Cała ta maskarada z traktatem, pozornie utrzymanym w klasycznym, filozoficznym, moralistycznym tonie, przydaje mu wartości autoparadoksu: nadmuchuje balon poezji, przyznając jej boską moc, tylko po to, by za chwilę twierdzenie to zakwestionować. Sztuka języka jest jednak sztuką oszustwa i łudzenia, jest domeną przeciwności i niejednoznaczności. Nigdy nie można być pewnym, że zawierzone Prawu Moralnemu słowo jest właśnie tym słowem. Zapisem tej nieufności są utwory z Czarnej liry i Suity czeskiej, pożyczone z prozy innych autorów (ich nazwiska przywołane są w indeksie), tym razem nie tyle wplecione we własny tekst, co stanowiące swoiste objets trouvés, zrekontekstualizowane, postrzępione, a jednak żyjące jakimś sekretnym życiem. Język rozbija się na tysiące głosów, recyklinguje wprost na naszych oczach, traci stare znaczenia, może nowe zyskuje, może już nie daje rady. Bezsilność, a zarazem przerażająca trwałość formy.

Wspaniały cykl Sposób użycia (I i II) zapoznaje czytelnika z „poezją destatyczną”: wiersze są w rzeczywistości scenariuszami happeningów, akcji, zdarzeń parateatralnych, absurdalnych czynności, dziwacznych obrzędów. Podane w postaci nieznoszącej sprzeciwu instrukcji obsługi (tryb rozkazujący), wzywają czytelnika do działania. Zrób wiersz sam, mówi Kolář, tchnij weń życie, kreuj. Oznacz na mapie/ albo opisz miejsce/ gdzie byś postawił/ albo położył/ stumetrowego banana! Później ukłoń się koszowi na śmieci/ wylej do kanału butelkę perfum, a może raczej weź powieść/ której nie znasz/ wyrzuć okładki i grzbiet/ odetnij paginację/ pomieszaj jak najdokładniej strony/ Wedle takiego nieporządku/ książkę przeczytaj/ i streść ją/ w czternastu linijkach. Idź i rób swoją rzeczywistość, twój własny, jednostkowy los nazywa się poezją. Opróżnij pomieszczenie/ wynieś wszystko/ i podpisz się na progu/ jakbyś podpisywał/ wiersz albo obraz. Zbuduj nowe relacje z drugim człowiekiem, odkryj swoją zaśniedziałą tożsamość, daj się sprowokować.

Kolářa – konkretystę, klasyka nurtu, reprezentują w Engelkingowym wyborze utwory pochodzące z lat sześćdziesiątych, zgrupowane w tomie Wiersze ciszy, szczególnej pozycji w światowej poezji wizualnej. Znamy je choćby z konkretystycznego numeru „Literatury na Świecie” (11-12/2006); żal więc, że nie zmieściło się ich więcej, szczególnie z cyklu Szyld Gersainta. Podejrzliwość wobec języka znajduje w Wierszach ciszy adekwatną formę. Słowo jest kalekie, poezja zdepoetyzowana. Dokonuje się rewolucja liter, domagających się autonomii i fizyczności. Można zaryzykować tezę, że właśnie w tym tomie zamyka się historia słowa: od Narodzin języka (czyli 8 szeregów po 20 liter a), przez Kalwarię, kolaż przedstawiający krzyże z liter i znaków przestankowych, czy raczej – ukrzyżowany język, aż po Pieśń ciszy – cmentarz znaków interpunkcyjnych i graficznych, opuszczonych przez litery, bezużytecznych, zapomnianych. Litery wybijają się na niepodległość, więc zawiązanie nowego języka staje się prawie niemożliwe, chyba, że w tę logikę wpisane jest prawo do zbawienia? Znajdujemy się gdzieś na przecięciu fizyczności słowa i obrazu, ekssłowa i neoobrazu. Po eksperymentach z poezją konkretną pozostaje tylko zamilknąć i poświęcić się kolażom graficznym, tu i ówdzie wplatającym w swoją strukturę pojedyncze litery i słowa, jak relikty jakiejś dawnej, zapoznanej już rzeczywistości. Twórczość Kolářa, niejednorodna i inspirująca, zamyka w sobie cały niemal dwudziesty wiek, strajkuje przeciw zwyczajności, monotonii, przewidywalności, tak jak w utworze Co znaczy litera, będącym zbiorem 72 zniekształconych słów odnoszących się do ludzkiego ciała – w każdym z nich znajduje się „intruz”, litera podmieniona za właściwą, co powoduje nagłe zasłabnięcie pierwotnego znaczenia (wamię kalec bzrok szoło derce sątroba ocho itd.).

Pójdź więc do księgarni, zajrzyj do działu „Poezja”, odszukaj na regale Sposób użycia i inne wiersze, przeczytaj na miejscu, albo kup sobie i przeczytaj w domu, a potem czyń poezję, tak jak nakazał ci to Jiří Kolář. No i:

napisz
przynajmniej w jednym słowie
co o mnie myślisz:

Dziękuję. J.K.





Jiří Kolář, Sposób użycia i inne wiersze
Wybrał, przełożył i posłowiem opatrzył Leszek Engelking
Oficyna Wydawnicza Atut, 2010



Jakub Kornhauser – doktorant na Wydziale Filologicznym UJ, zajmuje się poezją awangardową i eksperymentalną oraz historią literatury rumuńskiej. Autor tomu wierszy Niebezpieczny paragraf (2007) oraz zbioru próz poetyckich Niejasne istnienia (2009). Publikował m.in. w „Odrze”, „Kwartalniku Artystycznym”, „Dekadzie Literackiej”, „Ricie Baum”, „Toposie”.