Pokonanie kilkudziesięciu stronnic oraz wytrwałość, jaka jest do tego potrzebna, zostają wynagrodzone wejściem w zupełnie odmienną przestrzeń mentalną. Ten sam narrator, młody, przystojny gej uczęszczający do seksklubów, w których nikt nie jest w stanie mu się oprzeć, nagle przeradza się w mędrca, pod wierzchnią powłoką zjawisk dostrzega pustkę i bezsens. Irytujące i pretensjonalne przejście pomiędzy dwoma antagonistycznymi rejestrami? Tak i nie.
Niemiłe zaskoczenie, jakie wywołuje pierwszy kontakt z powieścią Georgieva, usprawiedliwione może zostać jedynie w perspektywie całości zamysłu konstrukcyjnego. Początek Planety samotnych chłopców spełnia w nim podwójną rolę.
Po pierwsze, wprowadza czytelnika w brutalną rzeczywistość wielkomiejską początku dwudziestego pierwszego wieku (dla jasności dodam, że nie jest to powieść realistyczna i nie można nazwać jej próbą opisu życia osób homoseksualnych w postindustrialnych przestrzeniach metropolii). Ukazanie degeneracji wartości, przedśmiertnych konwulsji starego porządku, atmosfery dekadentyzmu ma przygotować czytelnika na jeszcze cięższą do zaakceptowania konkluzję – głoszącą, że rzeczywistość, mówiąc po Gombrowiczowsku, podszyta jest nicością. Po drugie, lekturę pierwszych kart powieści można potraktować metaforycznie, jako próbę pokonania ułudy rzeczywistości i stanięcia twarzą w twarz z prawdą o niej. Trud ten podejmowany jest bez względu na to, co może przynieść dotarcie do celu.
Spojrzenie z lotu ptaka na Planetę samych chłopców przywodzi na myśl analogie z mitami kultury europejskiej i jej dziedzictwem duchowym. Narrator, niczym Wergiliusz, prowadzi czytelnika przez kolejne kręgi piekła ku jego najniższej części. W przeciwieństwie do dzieła Dantego, coraz głębsze schodzenie w królestwo Szatana nie wiąże się tu z oglądaniem coraz to wymyślniejszych tortur cielesnych, lecz skutkuje zbliżaniem się do nicości i pustki. Georgiev konstruuje współczesną odmianę Boskiej komedii, w której to nie ciało staje się polem doświadczania grozy egzystencji, lecz przeciwnie – ludzka psychika, rozum oraz zdolności poznawcze.
Choć o ograniczeniach ludzkiej psychiki i rozumu wiemy już od dawna, wciąż w świadomości powszechnej panuje przekonanie, iż człowiek jest w stanie poznać naturę wszelkich zjawisk, potrzebny jest tylko na to czas i odpowiednio rozwinięta aparatura naukowa. Pisarze natomiast wraz z licznymi specjalistami z dziedzin humanistycznych starają się udowodnić, a przede wszystkim uświadomić, że niezachwiana wiara w ludzkie możliwości poznawcze może okazać się zgubna.
Nie inaczej sprawa przedstawia się w przypadku powieści Georgieva. Narrator stara się za wszelką cenę przedrzeć przez ułudę świata doświadczalnego zmysłowo, by dojść do jakiejś prawdy o naturze rzeczy. Im dalej jednak posuwa się na owej drodze, tym bardziej opowieść staje się fragmentaryczna, a snute refleksje i przytaczane wypadki – mroczne i depresyjne. W pewnym momencie uświadamiamy sobie, że kręcimy się w kółko po obrzeżach pustki. Działa ona, tak na narratora, jak i czytelnika, w sposób niezwykły. Z jednej strony przyciąga swoją mocą, zachęca do zaspokojenia ciekawości (której spełnienie wiązałoby się ze śmiercią, niczym spojrzenie w twarz Bogu). Z drugiej, powoduje paniczną ucieczkę, chęć zasłonięcia oczu przed prawdą. Czytelnik porusza się w orbicie przeciwstawnych sobie sił, stając się, podobnie jak narrator, igraszką losu.
Czy możemy jednakże mówić o odkryciu jakiejkolwiek prawdy w przypadku powieści czeskiego pisarza? Wydaje się, że mimo wszystko – nie. Niejednokrotnie bowiem owa pustka, o której mowa, okazuje się jedynie fantazją, fatamorganą, konstruktem umysłu. Można wręcz zapytać, czy istnieje cokolwiek poza ludzką projekcją, czy warto mówić o jakiejkolwiek prawdzie, prócz tej, którą jesteśmy w stanie sami stworzyć. Czy doświadczenie materialności świata, a w szczególności materialności ciał, może stać się podporą w świecie bez stabilnego podłoża? Czy istnieje jeszcze możliwość budowania egzystencji na jakimkolwiek pewnym gruncie? Pytania te dręczą narratora, na żadne z nich nie zostaje jednak udzielona odpowiedź.
W strukturze tekstu Planety samych chłopców jest jednak wiele pęknięć i niedociągnięć, co może zaburzać jego odbiór. Z pewnością razić mogłaby już sama konstrukcja narracji. Błyskawiczne przechodzenie pomiędzy wątkami i postaciami, urywana opowieść czy wreszcie graficzne rozczłonkowanie tekstu nie zawsze jest uzasadnione, a z pewnością może niejednego czytelnika zirytować. Snute refleksje nieustannie balansują na granicy kiczu i pretensjonalności, niestety wiele razy ową barierę przekraczając. Obok naprawdę wartościowych intelektualnie uwag natknąć się można niejednokrotnie na sentencje rodem z seriali telewizyjnych. Język daleki jest od wszelkiego rodzaju efekciarstwa, za to stara się poprzez swoją oszczędność i rzeczowość być jak najlepszym narzędziem poszukiwania sensu egzystencji – gdyż to tak naprawdę ona jest głównym przedmiotem rozważań, jak i głównym bohaterem powieści Georgieva. Trudno mi orzec, czy dobór takich środków wyrazu jest najlepszy. Pomimo niedociągnięć warto byłoby się zastanowić nad przetłumaczeniem kolejnych dwóch części trylogii, którą Planeta samych chłopców otwiera.
Adam Georgiev, Planeta samych chłopców
Wydawnictwo Krytyki Politycznej, 2010