Po tej porcji skarg i zażaleń należałoby przyjrzeć się samym nominowanym, ale w sposób nieco inny niż wyliczając zalety i wady tej, skąd inąd niezwykle nudnej, listy poprawnych (w większości) filmów. Spróbujmy popatrzeć kogo brakuje wśród wyróżnionych, bo pominięć Akademia dopuściła się w tym roku nieco zbyt wielu.
Nie bójmy się zapytać gdzie nominacje dla filmów takich, jak 50/50 Jonathana Levine’a? Choćby za scenariusz należałoby docenić tę chwytającą za serce historię 27-latka umierającego na raka. Dlaczego Akademia zapomniała o doskonałych popisach aktorskich Tildy Swinton (tego nigdy im nie wybaczę) w Musimy porozmawiać o Kevinie, Toma Hardy’ego w Warrior, Michaela Fassbendera w niejednym filmie? Co z obsadą Rzezi Polańskiego, w której Jodie Foster rzuciła mnie (i nie tylko mnie) na kolana? Gdzie Martha Marcy May Marlene? Liczbę pominiętych scenariuszy trudno jest zliczyć, a ról drugoplanowych zbyt wiele by wymieniać. Oczywiście nie dałoby się nominować wszystkich, którzy na to zasłużyli i zawsze pozostaną tacy jak ja – niezadowoleni, ale tym bardziej rozczarowuje brak filmów naprawdę wartościowych.
Poczucie niesprawiedliwości pogłębia też fakt niezliczonych nominacji dla filmu Służące (między innymi dla najlepszego filmu), który owszem, jest uroczy i rozgrzesza liberałów z rasizmu, ale w gruncie rzeczy niczym się nie wyróżnia i pozostaje nostalgiczną bajką ku pokrzepieniu serc. Tak samo jest z Druhnami. Nominacja za scenariusz oryginalny, który aż ocieka kliszami i prorodzinną propagandą w wydaniu nieco bardziej przystępnym dla kobiet nieco bardziej wyzwolonych, jest jak potwarz dla doskonałych tekstów do filmów Terri Azazela Jacobsa i Win Win Thomasa McCarthy’ego.
Najbardziej jednak nietrafioną nominacją jest ta dla Czasu wojny Spielberga. Uroczy, wręcz familijny film, opowiadający o pokrzywdzonym przez los koniu i jego rwącym się do walki na frontach przyjacielu człowieku to w gruncie rzeczy sprytnie zaprojektowany wyciskacz łez. Bo któż nie uroni łzy, gdy źli Niemcy strzelają do szlachetnych rumaków, należących do brytyjskich oficerów? Nawet zdjęcia Janusza Kamińskiego (za które też jest nominacja) pozostawiają wiele do życzenia, co wydaje się wręcz niemożliwe. W miejsce Czasu wojny można by wybrać dziesiątki filmów bardziej zasługujących na tę nominację, choćby Szpiega, skrzywdzonego jedynie trzema.

Rwący się do walki przyjaciele
Dość jednak narzekania. Zawsze można się skupić na nagrodach pocieszenia, którymi bez wątpienia są nominacje za scenariusz oryginalny dla Chciwości Chandora i za drugoplanową rolę męską dla Nicka Nolte w Warrior (który jest też jednym z najbardziej niezrozumiałych pominięć dystrybucyjnych w Polsce) Gavina O’Conorra. Cieszyć mogą dwie nominacje dla Rozstania i niezwykle zasłużone wyróżnienie dla filmu Paradise Lost 3: Purgatory Berlingera i Sinofsky’ego. W naszym kraju dodatkową radość powodować będzie nominacja dla filmu W ciemności, który na statuetkę w żaden sposób nie zasługuje.
Nie oszukujmy się. Pod względem czysto filmowym to będzie jedno z najnudniejszych rozdań Oscarów. Oczywiście wolałbym, żeby raczej wygrał Allen niż Malick oraz Idy marcowe niż Moneyball, ale to raczej emocje drugiej kategorii, bo nie ma w nich żadnej kontrowersji, żadnego dreszczyku emocji. Przykro będzie też patrzeć jak Meryl Streep po raz kolejny nie dostaje Oscara.
Na ten oscarowy marazm mam jednak dwie recepty, które zawsze się sprawdzają. Po pierwsze, dzień wcześniej należy obejrzeć rozdanie Independent Spirit Awards i cieszyć się z nagród przyznawanych w sposób nieco bardziej rozważny. Po drugie, trzeba odrzucić główne kategorie, w których Oscary są przyznawane i skupić się na tych mniej emocjonujących. Ja w tym roku stawiam na montaż dźwięku i krótkometrażową animację. Wybiorę swoich faworytów i będę im głośno kibicował, gdy reszta (bo oglądanie rozdania jest czynnością wymagającą grupy ludzi zaopatrzonych w alkohol) wyjdzie na papierosa. Oczekuję, że stacja telewizyjna pozwoli też na wyłączenie koszmarnego lektora, który od kilku lat uniemożliwia nam usłyszenie żartów prowadzącego, robiąc długie „yyyyyyy” (powody ciągłego zatrudniania tego człowieka pozostają dla mnie niejasne). Mam też nadzieję, że studio zaprosi oprócz poważnych, inteligentnych ludzi także tzw. „ekspertów” z branży, którzy każdy zwycięski film porównywać będą do któregoś ze swoich, z korzyścią dla tego drugiego. Tylko z nimi wieczór będzie prawdziwie udany.
Maciej Badura - rocznik '85. Kulturoznawca, amerykanista, Ph. D. wannabe. Interesuje się amerykańskim kinem niezależnym, filmem kanadyjskim, queerem i transgresją wszelkiego rodzaju. Kiedyś napisze monografię o Harmonym Korine. Nade wszystkich ceni sobie Todda Solondza. Nałogowo ogląda seriale. Platonicznie zakochany w Sashy Grey, Williamie Faulknerze i telewizyjnych programach o sprzątaniu.
foto: Oscar to ten w pozycji horyzontalnej