Zarzutów mam sporo.

Kawałków filmu nie doklejamy po fakcie, gumą do żucia


Film ten wyraźnie był kręcony jako hołd wobec tancerzy Tanztheater, a nie samej Piny Bausch. Niestety choreografka zmarła w trakcie powstawania Piny, więc na chybcika trzeba było przerobić ten film na hołd dla niej (być może miałabym wątpliwości co do intencji innego reżysera, ale Wenders zrobił już to samo przy okazji Spotkania w Palermo, 2008 – po śmierci Antonioniego i Bergmana do Spotkania... zostały dołożone sceny mające upamiętniać ich twórczość).

Niemiecki mistrz powciskał więc w swój trójwymiarowy film dwa rodzaje wkrętów: całkiem przyjemne kilkuzdaniowe wspomnienia o Pinie oraz kiczowate sceny, kiedy tancerze oglądają „w kinie” dwuwymiarowe występy Piny Bausch (raz dwuwymiarowa Pina ma nawet trójwymiarowy cień). Miało to być wzruszające, ale z punktu widzenia widza wygląda to tak, że trójwymiarowe tyły głów tancerzy zasłaniają widok na ekran. Bardzo nowatorskie, trochę kiczowate, strasznie irytujące.

Melies byłby dumny

Miałam nadzieję, że dzięki temu filmowi Wenders pokaże, że 3D nie musi być przesiąknięte kiczem. I tu ciekawostka: co prawda samo 3D nie jest w Pinie kiczowate (trójwymiar został zastosowany do pokazywania głębi, a nie do tego, żeby rekin wyskakiwał widzowi na twarz), ale za to Wenders upchał w filmie trochę zdjęć nakładanych, w takiej formie jak z wczesnego kina niemego – np.
tancerz jest na scenie... i nagle... znika! Niesamowite. Albo: pochylamy się nad makietą scenografii... i nagle... ta makieta ożywa!
Pewnie to też miał być hołd dla kogoś zmarłego.



Continuity? Oj tam, oj tam

Choreografie Piny są bardzo „fizyczne” – liczy się w nich to, że w jednej scenie tancerze są czyści i rześcy, a w innej brudni, zapoceni i ledwo łapiący oddech. A u Wendersa, we fragmentach Pinowego Święta wiosny sceny z czystymi i brudnymi tancerzami są tak wymieszane, że nie pozwalają skupić się na samym przedstawieniu.

Kto jest reżyserem tego filmu?

Pomiędzy fragmentami występów Tanztheater w filmie pojawiają się sceny, w których tancerze zostają wypuszczeni w plener i każdy z nich ma okazję wyrazić siebie. Kilka osób ma co pokazać (scenę przedstawiającą kobietę walczącą z poduszką mogłabym oglądać w kółko; to samo z panią-od-cielęciny;  kobieta, która ofiarowała Pinie „lekkość chwili”, wzruszyła mnie do głębi). Niestety, nie wszyscy tancerze muszą być mądrzy i mieć co wyrażać, skutkiem czego momentami oglądamy, jak jakaś wariatka odkurza kwiaty albo kolejna para tancerzy odgrywa kolejny fragment przedstawienia, które już widzieliśmy. Film się dłuży, a okulary 3D uciskają. Prawdziwy reżyser zrobiłby jakąś selekcję materiału, a nie upchnął w filmie wszystko, co dostał.

Dozwolone od lat trzynastu

Pina zrobiła jeden spektakl (Miejsce schadzek) trzykrotnie, z trzema grupami tancerzy: z profesjonalistami, z emerytami i z młodzieżą szkolną. Wenders bardzo ładnie-montażowo przeplata te trzy przedstawienia, niestety tylko do momentu, kiedy pojawiają się tytułowe „schadzki”. Wtedy młodzież i emeryci znikają i zostają tylko profesjonaliści – ludzie w wieku rozpłodowym. Bo przecież wiadomo, że dzieci i ludzie starsi nie mają seksualności, prawda? Cóż, że Pina chciała postawić właśnie na tę – przekwitłą bądź nierozwiniętą – seksualność; przecież na film o słynnej niemieckiej artystce pójdą szkoły. A młodzież szkolna nie powinna oglądać gwałtów, nawet tych metaforycznych, w wykonaniu siedemdziesięciolatków. A ja chciałabym to zobaczyć.



Mam świadomość, że powyższe argumenty są bardzo subiektywne. Taki też będzie ostatni zarzut wobec „Piny”. W filmach 3D śmieszy mnie to, że w ciągu pierwszych kilku minut reżyser (producent?) zawsze atakuje mnie zupełnie niepotrzebnym, wychodzącym ostro „do przodu” trójwymiarem. Tak jakby chciał mi przypomnieć, za co zapłaciłam te dodatkowe kilka złotych. Czasami jest to wspomniany już rekin, czasami pirania, a w filmie Wendersa funkcję przypominacza piastuje... nieruchoma firanka. I tak: firanka tuż przed oczami jest jedynym skierowanym „do widza” trójwymiarem w „Pinie”. Myślę, że można było ją sobie darować.

A mogło być tak pięknie: wystarczyło dać ten film do zrobienia zwykłemu rzemieślnikowi, który sfilmowałby niesamowitych tancerzy. Żeby nie kończyć negatywnie – mam nadzieję, że „Pina” otworzy drogę innym trójwymiarowym rejestracjom wydarzeń, których nie mielibyśmy szansy zobaczyć „na żywo”.

JOANNA KOZAK I PINA