Filmy Hřebejka są w Polsce lubiane. Często mówi się o jego łagodnym spojrzeniu na czeską historię, o spotykaniu się w jego filmach tragedii ludzkich losów z komicznymi sytuacjami i dialogami. Tym razem czeski reżyser omija tragikomedię i kieruje nas w stronę dramatu obyczajowego z akcentami thrillera. Tematyka jest poważna, jak na czeski film nawet bardzo. Film opowiada o byłym dysydencie, któremu na początku XXI wieku, z okazji rocznicy powstania Republiki Czeskiej, zostaje przyznana Nagroda Pamięci Narodu. Jest to historia jego i jego rodziny, dawnych przyjaciół, ale i wrogów, historia zmagania się z przeszłością i godzenia się z odkryciami dokonanymi w teraźniejszości. Okazuje się bowiem, że nie wszystkie teczki spalono...


Oglądając Różę Kawasaki (pozostanę przy własnym tłumaczeniu tytułu) najbardziej podobała mi się moja niepewność co do oceny charakterów. W pierwszej części filmu, wpatrując się w oczy Pavla Joska (Martin Huba), wybitnego psychiatry oraz zasłużonego dysydenta, podziwiałam go za jego dokonania. Kilkadziesiąt minut później gardziłam tym człowiekiem. zaś pod koniec próbowałam go zrozumieć i nie potępiać. Większość postaci z filmu tandemu Hřebejk – Jarchovský stanowi dla widza tajemnicę, właściwie to każdy z bohaterów jest odrębną różą Kawasaki. Poza Pavlem poznajemy jeszcze jego żonę Danę (Daniela Kolárová), która już nie pamięta i nie chce pamiętać i która na nowo stworzyła przeszłość, a historię swojego męża i własną odtwarza za pomocą sugestywnych opowiadań.

Ich córka Lucie (Lenka Vlasáková) nie może się pogodzić z sytuacją i próbuje odnaleźć prawdę zapisaną a niezapamiętaną. Kolejni bohaterowie to były ubek Kafka (Ladislav Chudík) oraz osoba najbardziej skrzywdzona – rzeźbiarz Bořek (w tej roli naturszczyk Antonín Kratochvíl).


Bardzo dobrym rozwiązaniem stylistycznym jest opowiadanie historii o przeszłości bez uciekania się do retrospektyw. Brakuje tym razem (i bardzo dobrze, że brakuje) wiernej rekonstrukcji minionej epoki, ubranej w ówczesne kostiumy i podbarwionej ówczesną muzyką. Za dużo już było retro-powrotów, pobłażliwych obrazów lat 60. i 70. Wydarzenia minione odczytujemy tym razem tylko i wyłącznie z oczu głównej piątki bohaterów, z ich głosu oraz dłoni, konfrontując je z przedstawionymi w filmie dokumentami, opowiadaniami i pamięcią. Właściwie pamięć też jest jednym z bohaterów filmu i w zależności od tego czyimi ustami przemawia, taką prawdę głosi i przypomina. W tym filmie nie ma jednej prawdy, tak jak nie ma jednej pamięci. Widz nie wychodzi jednak z kina, myśląc: „tak, tak, prawda to sprawa względna”. Autorzy filmu nie oceniają żadnego z bohaterów, nie próbują nikogo ani potępić ani usprawiedliwić. Oni tylko opowiadają, jak to jest, kiedy kilka takich odmiennych prawd spotyka się w jednej rodzinie, w jednym społeczeństwie.


Żeby pokazać wydarzenia minione autorzy posługują się ciekawym zabiegiem – swoich bohaterów przesłuchują. Z okazji nagrodzenia Pavla Joska kilku filmowców kręci o nim dokument. To oni docierają do nowych informacji, dotyczących przeszłości dysydenta. Poprzez ich kamerę odwiedzamy też Göteborg, dokąd musiał wyemigrować Bořek, poznajemy byłego pracownika UB – Kafkę, który z zapałem opowiada o metodach ówczesnych władz. W tej roli widzowie rozpoznają łagodnego ordynatora Sovę z kultowego serialu Szpital na peryferiach. Tym razem jednak w jego twarzy zamiast dobroci odnajdujemy czyste zło. Jego opowiadanie o przeszłości, gestykulacja i przykuwające uwagę oczy są przeraźliwe. W ostatniej scenie filmu, już po napisie KONIEC, kiedy kamera odprowadza urodzinowy tort w mieszkaniu Kafki, nasuwa się skojarzenie z filmami grozy oraz prozą autora „Procesu”.


Jeżeli miałabym wystawić ocenę, czeski film nie dostałby mimo wszystko piątki. Można mieć spore zastrzeżenia do zbyt długiego i nudnego początku. Rodzinne perypetie, w porównaniu z tematyką poruszaną w dalszej części, są zupełnie nieciekawe, a niektóre wątki, które pojawiły się w pierwszej części, później po prostu się rozpływają. Zbyt duża ilość postaci i wątków (typowa cecha filmów Hřebejka) odwraca uwagę od głównej myśli filmu, na której pełne rozwinięcie nie wystarczyło autorom czasu. O ile pięcioro odtwórców ról głównych przekonuje nas swoją grą aktorską, o tyle cała reszta, z Milanem Mikulčíkiem w roli Luďka na czele, wypada bardzo słabo. Przyjemnie zobaczyć na ekranie nowe twarze, przyjemniej byłoby zobaczyć nowych aktorów. Kolejnym uchybieniem są typowe „hřebejkowskie” żarty, które reżyser próbuje tu i tam przemycić, mimo że widz wcale nie odczuwa potrzeby, żeby się śmiać. Nastrój dzieła jest z tego powodu bardzo nierówny i traci na tym tempo filmu, które zamiast narastać – kuśtyka.

Wydaje się, że Hřebejk miał chęć, miał pomysł, miał odwagę, ale zabrakło mu trochę zdolności oraz pewności siebie by ułożyć tę jedną z najbardziej skomplikowanych figur origami. Jego nowy film na pewno jest czymś orzeźwiającym wśród innych czeskich produkcji, jednak nieco mu brakuje, by być też rewelacyjnym.




Czeski błąd (Kawasakiho růže)
reżyseria: Jan Hřebejk
scenariusz: Petr Jarchovský
zdjęcia:  Martin Šácha
muzyka:  Aleš Březina
grają: Lenka Vlasáková, Daniela Kolářová, Martin Huba,Milan Mikulčík, Antonin Kratochvil, Petra Hřebíčková, Ladislav Chudík
kraj: Czechy
premiera: 3 września 2010 (Polska), 21 grudnia 2009 (Świat)
ITI Cinema