Na łamach Samotnika Chaboute udowodnił, że komiksiarzem jest znakomitym. Warsztatu i umiejętności mogą mu pozazdrościć najlepsi twórcy w branży. Komiksowy kunszt opanowany ma w każdym jego aspekcie. Wzorowo stopniuje napięcie u swojego czytelnika, przez pierwszych kilkanaście stron trzymając go w niepewności. Nie wiadomo, co stanie się za kilka stron, w którą stronę skręci fabuła, jak rozwinie się akcja. Narracja zbudowana za pomocą bardzo drobno pociętych ujęć snuje się niespiesznie. Filmowe kadry są nakreślone z rozmachem i na tyle sugestywnie, że pozwalają swojemu odbiorcy mocno „wczuć się” w akcje. Wraz z mewami krążymy wokół latarni, a morskie fale kołyszą nas na małym rybackim kutrze. Chaboute ma świetne oko do detalu, sprawnie operuje komiksową kamerą, błądząc po wspomnieniach tytułowego bohatera.

Fabuła zbudowana jest bardzo umiejętnie, a szczególne wrażenie robi przeplatanie drugiego planu (rozmowy dwóch marynarzy dostarczających tajemnicze skrzynki do latarni) z głównym wątkiem Samotnika.

W parze z biegłością komiksową Chaboute’a nie idzie niestety intelektualne wyrafinowanie. Co w gruncie rzeczy nie jest niczym złym – Samotnik to po prostu dość zwyczajna historia o losie zdeformowanego latarnika. Polskiemu odbiorcy będzie się pewnie kojarzyła z Latarnikiem, nowelą Henryka Sienkiewicza straszącą z wykazu szkolnych lektur obowiązkowych. Całkiem słusznie – scenografia opowieści jest taka sama, a w fabule ważną rolę odgrywa pewna książka.


Czytelników o nieco bardziej sentymentalnym usposobieniu opowieść o tajemniczym mieszkańcu latarni może rozczulić. Samotnik to dość ckliwa rzecz o usilnej chęci poznawania świata, ludzkiej dobroci tkwiącej w każdym człowieku i przezwyciężaniu własnych ograniczeń i słabości. Historia jest tak bardzo optymistyczna i pełna pozytywnych wartości, że sprawia wrażenie baśniowej nieprawdziwości. Dla mnie było to dość niemiłe uczucie, odbierające nutkę tragiczności i autentyczności opowieści Chaboute’a. Choć w pewnym momencie można się rzeczywiście wzruszyć (fragment z rybką), generalnie całość trąca nieco melodramatyzmem. Od strony formalnej (grafika, narracja, struktura całej historii i wszystkie inne elementy komiksowego rzemiosła) zrobiona naprawdę znakomicie, ale jednak banalna. Na szczęście nie aż tak kiczowata i moralizatorska jak Czyściec.

W ciągu niespełna roku ukazały się trzy komiksy autorstwa Christophe’a Chaboute’a. W naszych warunkach częstotliwość niespotykana, tym bardziej zadziwiająca, że wielu znacznie bardziej cenionych twórców czeka na swoją kolej. Wciąż nie wiem, dlaczego Egmont tak uparcie promuje twórczość Chaboute’a. Henri Desire Landru okazał się frapujący. Na tle fatalnego Czyśćca lektura Samotnika z pewnością nie rozczarowuje. Bo to zły album nie jest, ale zachwycać też się nie ma czym.



Samotnik
Christophe Chaboute
Tłum.: Maria Mosiewicz
Egmont
05/2010