Fabuła Pokojówek jest w gruncie rzeczy bardzo prosta. Kiedy Pani (Beata Buczek-Żarnecka) nie ma w domu, służące prowadzą między sobą przedziwną grę: Claire (Szymon Sędrowski) przebiera się za Panią, Solange (Dariusz Szymaniak) zaś udaje Claire. Po co to wszystko? Po to, aby dokonać pozornej zbrodni: unicestwić Panią i dać upust swej nienawiści. Jednak „zbrodnia” nigdy nie dochodzi do skutku. Po pewnym czasie, zabawa służących przeradza się w przedziwny ceremoniał, nad którym panowanie w którymś momencie stracą. Opisana akcja jest jedynie pretekstem dla Geneta, by zastanowić się nad naturą zła i skupić się na ukazania kryzysu tożsamości bohaterów. W swoich sztukach Genet, zastępując realny świat przez pozór świata – kalkę składającą się z wystudiowanych gestów i mechanicznej akcji – z lubością obnaża fałsz rzeczywistości, skupiając się na dramacie wykluczonych. Podobnie jest w Pokojówkach, gdzie w Przedmowie do dramatu Genet twierdzi, iż rolę Solange i Claire winni grać mężczyźni, co unaocznia obłudę, do której ukazania za wszelką cenę dążył. Genet nie akceptuje realizmu ani psychologicznego prawdopodobieństwa w żadnej postaci, wartość dzieła podporządkowując stopniowi odrealnienia sztuki - stąd też, między innymi, zabawa konwencją „teatru w teatrze”.
W kontekście tych założeń bardzo zdumiewa wybór Krzysztofa Babickiego, aby zaprezentować historię w prosty sposób, w oparciu wyłącznie o szeroko pojęty psychologizm. Klaustrofobiczny kwadrat sceny z każdej strony otacza widownia, ułatwiając publiczności zgłębienie intymnej atmosfery panującej między bohaterami.
Zawodzi jednak mało zaskakująca scenografia: dwa krzesła, stolik, toaletka i szezlong, na który bohaterowie co jakiś czas „teatralnie” opadają.  Można odnieść wrażenie, iż jedyną funkcją „wystroju sceny” jest umożliwienie aktorom siadania i wstawania.
Reżyser w swojej refleksji na temat stylistyki teatru Geneta chyba się trochę pogubił. Wprowadza bowiem na scenę postać Autora (w tej roli Andrzej Redosz). Sceniczny Genet przyznaje, że to on jest demiurgiem tego dzieła, a nawet, że nie jest dla niego istotne, aby obie służące były grane przez kobiety. Zdawać by się mogło, iż w tym momencie reżyser daje nam wyraźny znak, iż chce podążać za wskazówkami Geneta-dramaturga. Nic bardziej mylnego. Autor rzuca instrukcje w kierunku aktorów, po czym siada grzecznie na balkoniku, biernie obserwując wydarzenia rozgrywające się na scenie. Nie wypowiada już ani jednej kwestii do końca spektaklu, podczas gdy aktorzy spokojnie wchodzą w swoją psychodramę. Przecież przed chwilą usłyszeliśmy, że postaci są całkowicie podporządkowane woli Autora, który nie ma zamiaru ukrywać tego, że pociąga za sznurki!  To jak to jest z tym demiurgiem? No i skąd ten realizm, którym Genet przecież pogardza? Śmieszy też oklepany chwyt, kiedy po zakończeniu akcji Autor zdmuchuje świeczkę, dając znać, że to już koniec (sic!). Zdaje się, że reżyser z braku lepszego pomysłu wprowadza tę postać wyłącznie po to, aby wyjaśniła, dlaczego oglądamy mężczyzn w rolach kobiecych. A szkoda, bo pomysł zgodny z założeniem Geneta mógłby zostać uzasadniony w toku akcji w bardziej wyrafinowany sposób.

Cieszy fakt, iż pomimo bełkotu inscenizacyjnego aktorzy wiedzą, kogo grają. Tak Solange Dariusza Szymaniaka, jak i Claire Szymona Sędrowskiego to postaci krwiste, zaprezentowane z pełnym zaangażowaniem. Niewielka odległość między sceną a widownią działa na ich korzyść, widzowie mają szansę prześledzić każde drgnienie pojawiające się na ich twarzach. Brak przemyślanej reżyserii uniemożliwił jednak aktorom wyłuskanie niuansów zawartych w tekście. Większość dialogów jest niepotrzebnie „wyszczekana”, przez co tracimy istotne sensy, umykające w nawale szermierki słownej. Wygląda na to, że nie jest to wina aktorów, którzy zostali po prostu w tym kierunku poprowadzeni. Najlepszym przykładem tej tezy jest Beata Buczek-Żarnowska, która jako Pani jest wiarygodna, ale także i jej reżyser nie daje pola do popisu, definiując ją jako nieznośnie sztampową bizneswoman. Wbrew zapowiedziom nie został także wykorzystany potencjał relacji erotycznej między bohaterami – oprócz jednego pocałunku i jednego siarczystego policzka wiele się już w tej kwestii nie wydarza.

Historia Pokojówek przedstawiona w sposób przypominający dramat mieszczański sprawiła, iż z wyjątkowej teatralnej wizji Francuza pozostało tyle, co nic. Przedstawieniu zabrakło przede wszystkim odwagi artystycznej i teatralnej, z którą kojarzona jest przecież postać Geneta. Zastanawiające jest, jak tekst charakteryzujący się takim kolorytem można przedstawić tak bezbarwnie? Ze skandalizującej aury otaczającej dzieła Geneta nie pozostało nic ponad poprawność. Można tylko żałować, bo zapowiadało się tak pięknie...

 

Teatr Miejski im. Witolda Gombrowicza w Gdyni
Jean Genet, Pokojówki

reżyseria: Krzysztof Babicki
premiera: 28.09.2013

SOLANGE: Dariusz Szymaniak
CLAIRE: Szymon Sędrowski
PANI: Beata Buczek-Żarnecka
AUTOR: Andrzej Redosz

Przekład: Jan Błoński
Reżyseria: Krzysztof Babicki
Scenografia i kostiumy: Sławomir Smolorz
Światła: Marek Perkowski
Asystent reżysera: Andrzej Redosz

W spektaklu wykorzystano fragmenty utworów zespołu Nirvana "The Man Who Sold the World" oraz "All Apologies", a także fragmenty "Wstępu do Pokojówek" autorstwa Jeana Geneta.

Czas trwania: 70 minut bez przerwy

fot. archiwum Teatru (Roman Jocher)