Spektakl rozgrywa się w minimalistycznej przestrzeni. Dwie proste ławki i automat z kawą wystarczą, by oddać klimat nieprzytulnej, zimnej poczekalni dworcowej, która w spektaklu staje się również pokojem hotelowym. Poczekalnia i hotel  budzą skojarzenia z podróżą, oczekiwaniem, samotnością. Banały? Tak, ale mogą one przecież być początkiem interesująco skonstruowanego spektaklu. Niestety, Zima w reżyserii Alexandra Wiegolda w Teatrze Nowym nie proponuje widzowi niczego wykraczającego poza banał i to w dodatku serwowany w dość nudnej i męczącej formie. Szkoda, bo historia skomplikowanego związku pomiędzy Kobietą a Mężczyzną, opartego na dychotomiach: miłości i agresji, przywiązaniu i obojętności, gwałtownych rozstaniach i desperackich powrotach, zawierała w sobie spory potencjał.

Pierwsza scena ukazuje Mężczyznę (Dominik Nowak) i Kobietę (Karina Grabowska) siedzących w poczekalni. Mężczyzna w grubej kurtce wygląda na  speszonego i nieporadnego – to typowy pantoflarz. Kobieta ubrana jest w obcisłą, krótką sukienkę w pretensjonalny sposób żuje gumę, wierci się niespokojnie. Rzucając spojrzenia Mężczyźnie, w prowokacyjny sposób przechadza się przed nim i próbuje do niego się dosiąść. Tego jakże wyrafinowanego sposobu przedstawienia kobiety desperacko poszukującej miłości dopełnia obowiązkowo rozmazany tusz do rzęs, który zapewne miał zagwarantować dodatkową dawkę dramatyzmu.
Początkowo jednak nadmierne przerysowanie postaci nie razi aż tak bardzo, gdyż uwaga widzów koncentruje się na drobnych gestach, jakie wykonują Mężczyzna i Kobieta. Ukradkowe spojrzenia, napięcie w postawie ciała, nonszalanckie poprawianie makijażu oraz picie kawy to najbardziej interesujące, najsubtelniejsze momenty przedstawienia, mimo że oparte na dość typowych rozwiązaniach. Budują one bowiem dystans pomiędzy postaciami, które wyraźnie siebie pragną, ale nie potrafią tego sobie okazać. Kobieta i Mężczyzna są emocjonalnymi graczami. Ich relację określa nadmiar i brak, skrajności, bycie w ciągłym procesie, na pograniczu miłości i odrzucenia. W pierwszej scenie to Kobieta wyraźnie dominuje, prowokuje kontakt fizyczny. Zupełnie inaczej ta burzliwa relacja zaczyna wyglądać w drugiej scenie, która rozgrywa się w pokoju hotelowym. Tym razem to Mężczyzna wyraźnie dąży do podtrzymania relacji, opiekuje się Kobietą, pragnie ją przy sobie zatrzymać. Każda scena kończy się powrotem do punktu wyjścia. Mężczyzna i Kobieta muszą się rozstać, by mogła się dokonać zamiana ról. Granica pomiędzy nimi  - osobą, która okazuje uczucie, a tą, która się przed nim broni jest płynna. Zawsze przegrywa ten, który pokaże, że mu zależy, a tym samym odsłoni swój czuły punkt, w który druga osoba boleśnie uderzy. Skazani są na życie w poczekalni i hotelu – przestrzeniach zawieszenia pomiędzy punktem A a punktem B. Wydają się być świadomi prowadzonej pomiędzy nimi gry, która powoduje cierpienie, histeryczne wybuchy, agresję, a jednocześnie uzależnia i sprawia, że wciąż dają sobie kolejną szansę, choć nie mają też złudzeń, że może ona cokolwiek zmienić.   

Spektakl staje się męczący jednak nie ze względu na temat, który gdyby został lepiej poprowadzony, mógłby stanowić interesujące studium emocjonalnego uzależnienia. Wiele wątpliwości budzi gra zdolnych przecież aktorów. Ogranicza się ona bowiem do nerwowego wiercenia się, wymachiwania rękami i histerycznych okrzyków, co sprawia, że spektakl zaczyna niebezpiecznie dryfować w stronę nie najlepszej farsy lub wręcz opery mydlanej. Działania aktorskie zaczynają śmieszyć swoją nieporadnością i przerysowaniem. Tym samym uwaga zostaje całkowicie odwrócona  od tematu przedstawienia. A może intencją twórców, zaniepokojonych o stan widza, który będzie musiał znieść dużą porcję dramatyzmu, było rozbicie sytuacji scenicznej? Nawet jeśli, to nie był to gest wystarczająco wyraźny, a już na pewno nie był udany. Działania aktorskie wyglądają na całkowicie nieprzemyślane, przypadkowe i wykonane tylko po to, by zrównoważyć ilość wypowiadanych słów. Po spektaklu największą zagadką pozostaje to, co właściwie w tym przedstawieniu zrobił reżyser - reżyseria bowiem jest jego najsłabszą stroną.

Spektakl urywa się nagle. Kobiecie i Mężczyźnie nie udało się zbudować trwałego związku. Gra pomiędzy nimi będzie się wciąż na nowo powtarzać. Tylko czy, jeśli temat spektaklu nie został podparty staranną formą teatralną, kogoś może to obejść? Uwaga widza koncentruje się głównie na uldze, iż można w końcu wyjść z sali teatralnej, w której spędziło się na szczęście tylko pięćdziesiąt minut.


Jon fosse, Zima
reżyseria: Alexander Wiegold
asystent reżysera: Dominika Borkowska
obsada: Karina Grabowska, Dominik Nowak
Spektakl powstaje przy wsparciu finansowym Konsulatu Generalnego Republiki Austrii w Krakowie
Premiera 27, 28 września
Teatr Nowy w Krakowie