Piękno i smutek wojny to opowieść o ludziach, których życiorysów próżno szukać na kartach wielkich syntez historycznych. Englund stara się udowodnić, że obok tradycyjnego spojrzenia na pierwszą wojnę światową istnieją jeszcze inne perspektywy. Tym razem to nie wielkie bitwy i nie sławni generałowie stają się bohaterami opowieści o czasach, w których na dobre odchodził w niepamięć dawny porządek. W swej książce Englund skupia się na przedstawieniu dwudziestu mikrohistorii, w interesujący sposób dopełniających dobrze znaną kronikę wojennych zawirowań. Dzięki temu czytelnik otrzymuje unikatową relację skonstruowaną niejako à rebours: powszechnie znane fakty, przełomowe bitwy i wielkie nazwiska funkcjonują wyłącznie w tle opowieści o losach jednostek, zyskujących sobie miano bohaterów wyłącznie jednej historii.

Szwedzki historyk, znany dotychczas polskiemu czytelnikowi przede wszystkim jako autor Połtawy, w swej najnowszej książce odchodzi od tradycyjnego, systematycznego opisu faktów i wydarzeń. Mimo że konstrukcja Piękna i smutku… zachowuje w znacznej mierze porządek chronologiczny, Englund umiejętnie gra formą, dążąc do oddania symultanicznego charakteru opisywanych wydarzeń. Stąd poszczególne historie kolejnych bohaterów wielokrotnie zostają przerywane, by wprowadzić na scenę zdarzeń kolejną postać. Efektem tego pokawałkowania stają się 220 małe scenki, niemal za każdym razem urywane – niczym w dobrym kryminale – w najciekawszym momencie. W analogiczny, pełen napięcia sposób przedstawia autor swym odbiorcom poszczególne postaci, określane na początku książki mianem „osób dramatu”:
Spośród dwudziestu bohaterów tej książki dwie osoby zginą, dwóm przypadnie los jeńców wojennych, dwie zyskają sławę bohaterów, a dwie zostaną kalekami.
Wiele z nich cieszy wybuch wojny, ale nauczą się jej nienawidzić; kilkoro nienawidzi jej już od pierwszego dnia; jedna osoba kocha tę wojnę od samego początku aż do końca.


Na pewno trudno jednoznacznie zaliczyć Piękno i smutek wojny do jakiegoś gatunku. Wierność faktom, szczególna dbałość o formę wypowiedzi, przytaczane dokumenty i fragmenty listów sytuują ją po stronie reportażu, którego autor przyjmuje na siebie rolę rekonstruktora wydarzeń, jak swego czasu uczynił to chociażby Melchior Wańkowicz w Dziejach rodziny Korzeniewskich. Jednak nawet w tak pojemnej formule, jak reportaż, książka Englunda nie mieści się w sposób bezdyskusyjny. Przede wszystkim ze względu na obszerne fragmenty tekstu, powstałe dzięki autorskiej wyobraźni. Historyk uzurpuje sobie nawet prawo do wnikania w umysł swoich bohaterów, zna ich myśli, spogląda na opisywaną przestrzeń ich oczami. Bardziej niż przyczyny i skutki wydarzeń interesuje go sposób ich percepcji. Warstwę faktów spaja z barwną opowieścią z pogranicza prawdy i fikcji, twierdząc, że przyjęcie takiej właśnie metody twórczej wynika z głębokiego sceptycyzmu, z jakim borykają się współcześni historycy.

Polskiego czytelnika zainteresować może zwłaszcza historia Laury de Turczynowicz, Amerykanki i żony polskiego szlachcica. To jej poświęcił autor pierwszy rozdział książki, otwierając go pytaniem radykalnie wykraczającym poza ramy stricte historycznej narracji :
Czy w tamtym momencie najgorszą rzeczą, jaką mogłaby sobie wyobrazić, było to, że jej mąż jest chory, ranny albo nawet martwy? Czy raczej że ją zdradza?


Historia jej osobistej wojny kończy się wcześnie – właściwie już w momencie, gdy kobiecie udaje przedostać się na pokład transatlantyku, kierującego się w stronę Nowego Jorku. Jej opowieść nie jest wolna od dramatycznych wyborów: opuszczając Polskę, ma świadomość, że zostawia za sobą świat, do którego już nigdy nie powróci. Nie usłyszy też o nim w Stanach Zjednoczonych, gdzie obojętność ludzi wobec wyniszczającej Europę wojny była niemal nie do zniesienia. Do końca swych lat, podobnie jak większość bohaterów książki Englunda, którym udało się wyjść cało z wojennych zawirowań, będzie żyła przykuta wyłącznie do wspomnień.

Wydaje się jednak, że tak określić by można także postawę współczesnych historyków, koncentrujących się przede wszystkim na jednostkowych opowieściach i zapisach indywidualnych pamięci. Przykucie się do wspomnień staje się nową drogą pisania o historii, tak sceptycznej dziś wobec rozległych syntez, dawnych kronik i oficjalnych dokumentów. Piękno i smutek wojny daje się więc czytać jako historia napisana ponowocześnie, gdzie jednostkowe opowieści polecane są uwadze czytelników jako nawet bardziej interesujące od wielkich, uniwersalizujących narracji. Ów mozaikowy sposób konstruowania fabuły nie pozwala zatrzymać się przy którymś z bohaterów na dłużej. Tym niemniej harmider nieuporządkowanych, przerywanych ciągle historii oddaje choć w niewielkim stopniu dramat toczącej się wojny. Niekwestionowalna erudycja piszącego, barwny język, nastawiony przede wszystkim na wprowadzenie czytelnika w „tu i teraz” opowieści, sprawiają, że książka może być czytana jako ważne dopowiedzenie do tradycyjnej, wojennej narracji, skupiającej się głównie na opisie bitew, przełomowych zwycięstw i spektakularnych kapitulacji. W moim przekonaniu nie stanowi dla niej jednak – mimo sugestii autora – całkowitej alternatywy, a jedynie rodzaj ważnego aneksu.

Zaglądanie za kulisy wielkiej polityki rozbudza ciekawość, ale nie gwarantuje przecież prawdziwości formułowanych na tej podstawie wniosków. Podjęta przez Englunda próba poszukiwania alternatywnego języka, którym dałoby się na nowo opowiedzieć o powszechnie znanych dziś wydarzeniach lat 1914-1918, to niewątpliwie głos ważny, choć nie przyznamy mu jednoznacznie i bez zastanowienia waloru naukowości.


Peter Englund, Piękno i smutek wojny. Dwadzieścia niezwykłych losów z czasu światowej pożogi
przekł. Emilia Fabisiak
Znak, 2011