Podczas spektaklu Małgorzaty Bogajewskiej o Barbelo nie dowiadujemy się absolutnie nic. To pojęcie nie zostaje nawet wypowiedziane. Dla niewtajemniczonego widza tytuł do końca pozostaje enigmatyczny. A wiedza jest najważniejsza – twierdzili gnostycy – to ona nas zbawia. Barbelo natomiast jest pojęciem źródłowo gnostyckim (barbelognostyckim). W ten sposób określano żeńską istotę, która pojawiła się jako pierwsza emanacja Boga i stanowiła przyczynę powstania pleromy, czyli pełni boskiego bytu. Bez niej Bóg byłby kaleki. Od Barbelo wszystko pochodzi. I chociaż sens tego imienia nie do końca jest jasny, to nieraz tłumaczone bywa ono jako „silna bez Boga”. Za pomocą Barbelo Bogajewskiej poznajemy zatem punkt widzenia zepchniętej do kruchty kobiecości; słyszymy rzadko spotykany głos w świecie, w którym rządzi triumwirat.
Milena (Ewelina Starejki) pełni na scenie ambiwalentną rolę. Jest postacią twórczą na najbardziej rudymentarnym poziomie. Prowadzona przez nią narracja w trzeciej osobie organizuje strukturę całego przedstawienia; stawia niezbędny szkielet, aby coś w ogóle mogło się zdarzyć. Jednak za każdym razem sytuacja wymyka się Milenie spod kontroli, tak że zostaje ona zdominowana przez świat, któremu dała życie. Uwydatnieniu decydującej (decyzyjnej) roli Mileny sprzyja zaaranżowana przez Macieja Chojnackiego scenografia, która nabiera odmiennego sensu w zależności od tego, co powie aktorka. Akcja rozgrywa się bowiem na tle ściany, w symbolicznej przestrzeni wnętrza lub zewnętrza domu. Miejsce niepozwalające nam zapomnieć, że poza tym, co widzimy, istnieje jeszcze jakiś inny (męski) świat, z którym kreowana przez Milenę (kobieca) rzeczywistość wchodzi w pełną napięcia dialektyczną relację.

W tym kontekście wyjątkowego znaczenia nabiera informacja, że spektakl przedstawia moment transformacji gdzieś we wschodniej Europie.
Transformacja jest wszechogarniająca. W Barbelo zacierają się wszelkie granice. Wszystko staje się płynne, wręcz chaotyczne. To szaleństwo liminalności widać już na poziomie scenografii. Urządzony w typowo mieszczańskim stylu pokój, gdzie toczy się życie rodzinne Mileny, zanieczyszcza rozsypana ziemia, która nieustanie przypomina o cmentarzu – miejscu, w którym rozpoczęła się akcja przedstawienia. Spektakl zaczyna się od pogrzebu kobiety (żony i matki), którą w „domowych” rolach zastępuje Milena. Podobnie więc jak w gnostyckiej wizji świata, historia zaczyna się od upadku Stworzenia. Zgon jest stanem naturalnym. Od niego wszystko się zaczyna i w nim znajduje spełnienie. Człowiek jest przede wszystkim martwy; jego istnienie to tylko chwilowa i mało znacząca zmiana. Życie jest zatem bezsensowną wariacją na temat śmierci, jej – w comiesięcznym cyklu – powinna doświadczać kobieta, składając (na wzór barbelognostyków) ofiarę z krwi menstruacyjnej, która jest przecież za każdym razem ofiarą z potencjalnego życia. Tak więc prawdziwa, wymagająca poświęcenia rewolucja ma w sobie zawsze coś z kobiety.

Barbelo odkrywa przed widzem sfeminizowaną rzeczywistość, niejako drugą stronę zdominowanej przez męskie spojrzenie historii, gdzie kobieta mogła być tylko żoną, matką, ewentualnie kochanką. Barbelo – jak głosi podtytuł spektaklu – jest natomiast opowieścią o psach i dzieciach. Aktorzy niejednokrotnie zamieniają się w sforę parzących się na scenie psów, dzieci stają się dorosłymi, a dorośli dziećmi. W świecie Mileny wszystko może być wszystkim. Nie ma żadnej różnicy między napalonym mężczyzną a psem, skoro w obu przypadkach jest ona traktowana jak suka. Tak samo każdy, kto pragnie widzieć w kobiecie matkę, automatycznie staje się dzieckiem i tak jest przez nią traktowany. Z jej perspektywy nie ma więc mężczyzn, ale psy i dzieci – głupie i nieporadne istoty wymagające opieki. Jedyną osobą, która zachowuje w oczach Mileny tożsamość, zdaje się być inna kobieta – jej matka. To u niej poszukuje wsparcia i zrozumienia w trudnych dla siebie chwilach, choć i ta relacja stanowi niezwykle skomplikowany splot wzajemnych wymagań i oczekiwań, które wymagają uzdrowienia. Mimo wszystko przekonanie, że tylko kobieta może zrozumieć kobietę, jest w pełni uzasadnione. Stąd – jak twierdzi reżyserka spektaklu – "Barbelo, o psach i dzieciach" mogłoby się nazywać "Wszystko o mojej matce", podobnie jak film Almodovara. Dedykowane może być tym, które były matkami, tym, które chcą być matkami, matkami, które grają matki, wszystkim matkom, mojej mamie.
Barbelo to wiwisekcja kobiecości, którą najwyższy czas wydobyć „cesarskim cięciem” z męskiego brzucha i przywrócić jej właściwe miejsce. Bez Barbelo bowiem Trójca pozostaje niekompletna, nie obejmuje pełni, a to znaczy – nie jest boska. Nadszedł więc moment, by zaistniała Czwórca. A spektakl Bogajewskiej jest ku temu dobrą przesłanką, tak że przy całej miałkości feministycznego dyskursu (nie mniejszej niż innych dyskursów) z pewnością zasługuje on na uwagę.
Barbelo, o psach i dzieciach
Biljana Srbljanović
tłumaczenie: Dorota Jovanka Ćirlić
reżyseria: Małgorzata Bogajewska
scenografia: Maciej Chojnacki
opracowanie muzyczne: Rafał Kowalczyk
reżyseria świateł: Marek Oleniacz
obsada:
Ewelina Starejki
Magda Grąziowska
Anna Rokita
Marek Kałużyński
Marcin Kobierski
Michał Kościuk
Adam Szarek
Asystent Reżysera Joanna Jaworska
Inspicjent/sufler Joanna Jaworska
Premiera 10 września 2011 na Scenie na Sarego
Zdjęcia: archiwum Teatru (Przemysław Sieraczyński)