Artystka, przygotowując się do wystawy, działa jak szpieg – rozpoznaje teren i stara się „zwerbować” przestrzeń, przeciągnąć ją na swoją stronę i zawładnąć nią w całości. W efekcie, wchodząc do galerii, która jest dobrze znanym, klasycznym „białym” kubikiem, gdzieś podskórnie odczuwamy, że wkroczyliśmy na teren wroga.
Użyte przeze mnie militarne słownictwo jest zresztą jak najbardziej na miejscu, gdyż wystawa „Oranż” w jakiś sposób dotyka problemu „wojny”, na co naprowadza nas towarzyszący wystawie tekst kuratora Piotra Pękali oraz tytuły prac – Przeciek i Fair Child UC-123.
Centralnym elementem ekspozycji jest niewielki model samolotu oświetlony reflektorem. To lekko zmodyfikowana kopia amerykańskiego samolotu Fairchild, który był wykorzystywany między innymi podczas operacji w Wietnamie. Ten transportowiec ma na wystawie swoje dwa „odpowiedniki” – jednym z nich jest cień, jaki samolot rzuca na przeciwległą ścianę. Od razu jednak możemy zauważyć, że w tej relacji obiekt-cień coś nie gra – to właśnie cień zdaje się mieć w sobie więcej „życia” niż materialnie obecny model. Ten jest bowiem zawieszonym na żyłkach, statycznym przedmiotem – natomiast cień wygląda jak lecące, opadające z wdziękiem ludzkie ciało „gimnastyczki”.

Kolejne „alter ego” samolotu Fairchild znajduje się w drugiej sali galerii – jest to lightbox z fotografią dziecka ubranego w kombinezon kosmiczny.
Przestrzeń galerii staje się „przestrzenią powietrzną”, co podkreślone zostaje poprzez pomalowanie całej sali na niebiesko – z sufitem i podłogą włącznie. Dzięki temu projekt Ewy Axelrad oddziałuje na nas fizycznie, sensorycznie. Widz, po wkroczeniu do galerii, dostaje zawrotu głowy i z czasem całkiem traci poczucie przestrzeni. Sala z lightboxem, choć nie jest już pomalowana na niebiesko, także wciąga nas w swoją przestrzeń – lighbox został zamontowany z czarnej obudowie, która „wsysa” wszystko wokół, także odbiorcę. Dlatego też wystawę trzeba zobaczyć w samotności – wtedy zauważa się wszystkie subtelności – delikatny dźwięk żarówki czy zapach zapalonej lampy. Łatwiej jest też się poddać temu zawrotowi głowy i oszołomieniu, choć nie jest to uczucie przyjemne. Od razu bowiem widać, że w galerii czai się coś nieprzyjaznego.
Autorka projektu zachęca do tego, aby szukać tytułowego oranżu, a nie jest on obecny wprost. Pomocne okazują się plakaty i ulotki towarzyszące wystawie – na zdjęciu tam umieszczonym widzimy „wybuch” na tle „nieba”. Nie jest powiedziane, czy jest to wybuch bomby, czy może rozbuchana powierzchnia Słońca. Istotne jest również zestawienie pomarańczu i błękitu – to kolory dopełniające i po dłuższym przebywaniu w pomieszczeniu galeryjnym, światło płynące do nas z korytarza wydaje się być bardziej pomarańczowo-różowe niż białe. Bardziej uważny odbiorca jest w stanie dostrzec jeszcze inny rodzaj obecności tego koloru, jego najgroźniejszą postać. Transportowiec Fairchild został użyty w Wietnamie do rozpylania defoliantów, noszących nazwę Agent Orange (ang. czynnik pomarańczowy), które mają silne właściwości trujące i powodują choroby nowotworowe, niedorozwój oraz deformacje ciała u nowonarodzonych dzieci.
Po uświadomieniu sobie tej konotacji odbiór wystawy zmienia się diametralnie, a widz zdaje sobie sprawę, że dał się złapać w pułapkę. Innego znaczenia nabiera kombinezon dziecka z fotografii, a niebieski pokój z modelem samolotu przypomina nagle pokój dziecięcy, w którym brak jednak dziecka. Sama poza „kosmicznego dziecka” odsyła nas także do znanej fotografii z 1972 roku, na której naga wietnamska dziewczynka ucieka przed samolotami zrzucającymi napalm (fotografię tę wykorzystał także Zbigniew Libera w cyklu „Pozytywy”).
Bardzo interesującym elementem jest także podział przestrzeni ze względu na cień. Niebieski pokój jest swego rodzaju „teatrem cieni” – widz jednak nie jest tu jednym z aktorów. Odnosi się raczej wrażenie, jakby nasz cień „oddzielał się” od naszego ciała, stając się autonomicznym bytem. W drugim pomieszczeniu głębia fotografii wciąga tak mocno, że odnosi się wrażenie, że cień nie ma prawa tam istnieć. Niebieska sala, której to zniekształcone cienie przykuwają naszą uwagę, może kojarzyć się z platońską jaskinią. I choć artystka nie przykuła nas łańcuchami uniemożliwiającymi odwrócenie się, nie możemy spojrzeć wprost na samolot, bo oślepia nas światło reflektora. Nie możemy także spojrzeć na samych siebie inaczej, niż patrząc na nasz zwodniczy cień.

Lubelska realizacja Axelrad jest kolejnym udanym projektem artystki. W widzu wzbudza poczucia przerażenia i osaczenia, porusza intelekt do pracy na najwyższych obrotach. To dla odbiorcy nie małe wyzwanie i absolutna droga przez mękę – najpierw, aby wpaść na odpowiedni trop, potem, aby zapomnieć o wszystkim, co tam zobaczył.
Ewa Axelrad (ur. 1984) ukończyła ASP w Poznaniu oraz Royal College of Art w Londynie. Mieszka i pracuje w Londynie i na Śląsku. Prowadzi zajęcia w University of Arts London. Artystka multimedialna, autorka fotografii i instalacji, dla których punktem wyjścia jest zawsze przestrzeń galerii. Miała już pięć wystaw indywidualnych, między innymi w poznańskim Arsenale, brała udział w licznych wystawach zbiorowych w Polsce i na świecie.
Ewa Axelrad – Oranż
Galeria Biała, Centrum Kultury w Lublinie
w ramach projektu „ende neu”
wystawa czynna do 9 grudnia 2011
od poniedziałku do soboty w godzinach 11:00-17:00
zdjęcia: Ewa Axelrad