Na początek zaprezentowany został film Davida Weissmana We Were Here. Szersze, z socjologicznego punktu widzenia, spojrzenie na epidemię AIDS w San Francisco pokazuje wydarzenia z perspektywy kilkudziesięciu już lat i dlatego trudno jest go porównywać z dokumentami i fabułami o tej samej tematyce, powstającymi w latach 80. i na początku 90. Weissman skupił swój film na spokojnych relacjach osób, które były naocznymi świadkami choroby i śmierci bliskich. Doskonałym zabiegiem okazała się autoanaliza bohaterów, ponieważ to oni wyciągają najbardziej interesujące i jednocześnie bardzo osobiste wnioski. Historia gejowskiego raka zyskuje w tym filmie pewien stopień intymnego dzielenia się przeżyciami. Nie w takim stopniu, w jakim zrobiła to Nan Goldin, tworząc kronikę umierania Gillesa Duseina, ale reżyser zdecydowanie nie zdehumanizował AIDS, łącząc każdy aspekt choroby z relacją ludzi w jakiś sposób przez nią dotkniętych (a nie np. lekarzy, prawników).

Najlepszym dokumentem festiwalu okazał się film Renate Costy Czarna lista. Mimo że pornografia emocjonalna nie osiąga tu poziomu z Tarnation Jonathana Caouette, to historia prześladowań paragwajskich homoseksualistów w czasach dyktatury Stroessenra zawiera bardzo mocno zaznaczony wątek porządkowania relacji reżyserki z ojcem. Costa próbując zrekonstruować życie swego wujka Rodolfo, odkrywa, co oznaczało umieszczenie na tzw. liście 108. Był to spis gejów wyłapywanych w klubach i na ulicach, którzy podlegali bezlitosnym przesłuchaniom i częstokroć poddawani byli torturom.
To, co w filmie najważniejsze, to nieugięta postawa środowisk homoseksualnych. Bohaterowie mówią wprost, że nadal nie są bezpieczni, ale nie mają zamiaru się ukrywać, z dumą przyjmują liczbę 108 za swój symbol i nie wstydzą się obecności swoich nazwisk w archiwach policyjnych. Dla kontrastu, ojciec reżyserki jest postacią całkowicie pasywną życiowo. Nie zrobił nic, by pomóc bratu, który ryzykował życiem, by nie popaść w marazm nieautentycznej egzystencji. Nie zrobił też nic, by zmienić swoje życie. Nieco przewrotnie okazuje się, że ci najbardziej stłamszeni i prześladowani wykazywali największą wolę życia, choćby miało być ono krótkie i nieustannie zagrożone.

Ostatnie dwa dokumenty festiwalu zostały pokazane w ramach jednego seansu. Nie ukrywam, że dobrze się stało, ponieważ obejrzenie Difficult Love bez odreagowania w postaci filmu Miwa mogłoby być doświadczeniem bardzo traumatycznym. Pierwszy przedstawia sytuację lesbijek w RPA z perspektywy cenionej fotografki Zanele Muholi. Także w tym przypadku jest to opowieść bardzo intymna, podejmująca nie tylko tematykę związku artystki ze swoją partnerką, ale także stosunków rasowych po upadku apartheidu, gwałtów na lesbijkach (oczywiście po to, by uczynić z nich prawdziwe kobiety) oraz faktu, że otwarte bycie homoseksualistą w Afryce związane jest z całkowitym wyrzuceniem poza margines społeczny. Przeciętni mieszkańcy RPA mówią, że homoseksualizm nie jest czymś afrykańskim, że to domena białych ludzi, którzy nie żyją w zgodzie z naturą. Film przekonał mnie między innymi o tym, że bezwarunkowa pomoc Afryce (jak czynią to Chiny) wcale nie jest bardziej szlachetna od pomocy opartej na warunkach, związanych zazwyczaj z ustrojem politycznym i respektowaniem praw człowieka (jak robią to Stany Zjednoczone). Działa PR-owe polegające na wpompowywaniu dużej ilości pieniędzy w państwa, które wykorzystają je np. na prześladowanie mniejszości lub rozdzielą je wyłącznie pomiędzy prawych obywateli są równie patologiczne, jak nie udzielanie pomocy wcale.

Miwa jest natomiast uroczym filmem o najbardziej znanym japońskim transwestycie. Oczywiście mamy tu wątki nieco mniej przyjemne, jak na przykład penalizacja homoseksualizmu z przyczyn ideologicznych. Większość filmu poświęcona jest jednak samej legendzie Miwy, która miała okazję współpracować z Yasujirô Ozu i Takeshi Kitano (który ponoć ujeżdżał jej naturalnych rozmiarów drewnianego konia na biegunach). Doceniana za androgeniczną urodę stała się muzą dla wielu twórców filmowych i producentów. Do dziś jest zresztą aktywna zawodowo, grając w straszliwie kiczowatych przedstawieniach o charakterze melodramatycznym. Nie ukrywam, że Miwa był najbardziej rozrywkowym seansem festiwalu, nie tylko dlatego, że był to film w gruncie rzeczy radosny i celebrujący kampowy charakter kariery bohaterki, ale także dlatego, że znaczna część publiczności wyszła z sali. Nie bardzo wiem dlaczego? Film nie miał absolutnie nic wspólnego z dziełami takimi jak Doom Generation czy Crusing, które biły rekordy pod względem ludzi wychodzących z kina. Tak czy inaczej, ci którzy zostali, zapewne tego nie żałowali.

Wszystkie filmy dokumentalne pokazane w ramach Festiwalu O Miłości Między Innymi, mimo że raczej nie nastrajają optymistycznie, wydają się mieć wspólne przesłanie, które zostało wprost wypowiedziane w Difficult Love. Jest ono bardzo oczywiste, a jednocześnie często pomijane: zmiany są odpowiedzialnością społeczeństwa; nie rządu, nie pojedynczych osób, ale ludzi jako kolektywu. Opornych trzeba więc przekonywać, a leniwych motywować. I niech to pozostanie głównych wnioskiem z czterech pouczających filmów, a może i całego festiwalu.


O MIŁOŚCI MIĘDZY INNYMI - cz 1





O MIŁOŚCI MIĘDZY INNYMI 
4. festiwal filmów o mniejszościach seksualnych
Kino Pod Baranami
13 – 19 maja 2011


Patronem medialnym festiwalu jest E-SPLOT