Wszystko rozgrywa się w sztucznym oświetleniu galerii handlowej, gdzieś między ruchomymi schodami a badziewną fontanną, która w okresie świątecznym zostanie zaaranżowana tak, by w rytm kolęd wypuszczać pachnące (sic!) strumienie wody, w tle sztuczne raje, co typowe dla takich przestrzeni – palma musi być. Nie jest to jednak nieuzasadniony kontekst. Tutaj galeria i jej "reguły gry" wyznaczają filozofię życia głównych bohaterów, którzy albo zmagają się z niemożnością wydostania się z niej (Kazimierz, który właśnie stracił pracę szofera, całymi dniami przesiaduje w tym "niczyim" miejscu, by w końcu stać się jego permanentnym elementem) albo zwyczajnie: jest dobrze, jak jest (patrz: galerianki, Ela i Mariolka oraz ich główni sponsorzy, stylizujący się na młodzieńczych ułanów – Sędzia i Prezes z perukami na swych lśniących łysinach).
Zatem filozofia galeryjna. Kazimierz (Marcin Czarnik) traci pracę i dziewczynę, urzędniczkę Karolinę (w tej roli Anna Ilczuk), która z obawy, że jej bezrobotny chłopak nie będzie w stanie zapewnić jej godziwego spędzania czasu w galerii (automaty z lodami i muzyką kosztują) szuka nowego obiektu zainteresowań, sama stanowi też cel łowów podstarzałych podrywaczy. Prezes firmy Fashion, Dymek (Wiesław Cichy) i Sędzia Dzida z Gdańska (Marian Czerski) starają się jej imponować swoimi wizerunkami: czarny, błyszczący garnitur i czarne, błyszczące włosy albo biały dres – białe adidasy i peruka. W tej branży uczucia są wartością wymienną, mają swoją cenę i właściwy target. Nie dziwi więc zachowanie dwóch młodych prostytutek na rolkach, które najpierw oceniają, co dany obiekt może mieć (mercedes to w tym środowisku pewne minimum), by następnie przystąpić do ataku (perwersyjne zabawy w powstanie w getcie są źródłem seksualnych uciech dla Sędziego Dzidy) lub wyśmiać nieudacznika, złodzieja, który zostaje złapany na gorącym uczynku.
Klata jakby mimochodem nawiązuje do panów od brzydoty wielkich miast (Baudelaire, Simmel, Benjamin), uroku XIX-wiecznych pasaży w wydaniu flauner'a, w końcu postindustrialnych przygód z waloryzacją przestrzeni wszelakiej. Zatem nie dziwi już supermarket (na usta nasuwa się to tępione przez wszystkich poważnych krytyków stwierdzenie: ale to już było!), który przejmuje rolę głównej postaci w spektaklu. Bo tak jak w galeriach handlowych, nie dzieje się nic. Gdzieś tam sączy się rozleniwiająca muzyka (nawet Led Zepplin nie udało się zdynamizować akcji), jakaś fabuła, która w ogóle nie wybrzmiewa, zagłuszana niepotrzebnymi, śmieszno-prymitywnymi wtrętami, które bazują na humorze sytuacyjnym (pan śmiesznie tańczy: krawiec Babiarz – w tej roli Bartosz Porczyk – jest Kenem, lowelasem, więc te sztukę ma opanowaną do perfekcji) i słownym (ten sam pan śmiesznie mówi i tańczy: krawiec Babiarz jest ponadto wrażliwym podrywaczem, a jego "zagajki" są walentynkowo-kiczowo-sentymentalne). Faktem jest, że sam tekst powstał w latach kryzysu gospodarczego, kiedy zanik wartości i kryzys ludzkich relacji były na porządku dziennym. Reżyser uwspółcześnił kontekst i pokazał, że nie trzeba dzisiaj wojny, żeby wyczuć atmosferę dehumanizacji, a wystarczy przejść się do galerii, która nie tylko zasłania zabytkowe dworce, kościoły i fasady kamienic, ale burzy życiowe wzorce, ową ponadindywidualną "nadbudowę", niematerialne, kulturowe dziedzictwo. Jednak pomysł okazał się o tyle nietrafiony, że nie wniósł zbyt wiele do dramatycznego toku akcji, a zabarwienie humorystyczne, jakie uzyskała historia sztucznej miłości Kazimierza i Karoliny, zdecydowanie zdominowało odbiór publiczności, która parskała ze śmiechu.
A śmiech ten przecież powinien być gorzki, podszyty ironią i pewnym sceptycyzmem. Chodzi tu nie tyle o ogólne, a przez to abstrakcyjne twory społeczne, ile o współczesną rzeczywistości i historyczny kontekst. Klata wniósł na scenę słynny krzyż spod Pałacu Prezydenckiego („gdzie-jest-krzyż-gdzie-jest-krzyż”), powtórzył wystawę "Bodies... The Exhibition", spreparowanych ciał Chińczyków z odsłoniętymi mięśniami i kośćmi (które wykonują makabryczny taniec chochołów, tu: ostatnia odsłona – prosto z prosektorium), zaintonował stare pieśni żołnierskie ("O mój rozmarynie" czy "Rozkwitały pąki białych róż"), przypominając bagaż historycznych, rzadko udanych, a gloryfikowanych zrywów i powstań. Nie zapomniał o Polsce – przedmurzu chrześcijaństwa i ojczyźnie religijnego kiczu: na początku pojawia się motyw sterowca, który płynie do Częstochowy, a Dymek podrywa Karolinę na romantyczną wycieczkę we dwoje do Niepokalanowa. Reżyserska wizja została zwieńczona walką wszystkich ze wszystkimi na polu bitwy zbrojnej w czasie wielkiej, niemal karnawałowej rekonstrukcji, przebieranki, w której wzięła udział cała galeria postaci historycznych z różnym typem uzbrojenia i umundurowania: miecze, topory, tarcze ZOMO, rogatywki z pawimi piórami, naramienniki z Gwiazdami Dawida. Klata wziął w nawias wszystkie honory, szacunki i świętości, a cały ten absurd zatytułował Polska.
Taki zestaw scenicznych chwytów wydaje się typowy dla teatru twórcy wałbrzyskiego Rewizora. On sam wcale nie ucieka od etykietowania, gra z konwencjami i pomysłami z wcześniejszych spektakli, interteksty, cytaty i klisze tylko to potwierdzają (mam wrażenie, że akcja równie dobrze mogła mieć miejsce w warszawskim przejściu podziemnym, jak w autorskiej sztuce Klaty Weź, przestań).
TEATR POLSKI WE WROCŁAWIU
Ödön von Horváth „KAZIMIERZ I KAROLINA”
przekład i dramaturgia MONIKA MUSKAŁA
reżyseria i opracowanie muzyczne JAN KLATA
scenografia MIREK KACZMAREK
kostiumy MIREK KACZMAREK, MAŁGORZATA MATERA
reżyseria światła JUSTYNA ŁAGOWSKA
choreografia MAĆKO PRUSAK
OBSADA:
Kazimierz MARCIN CZARNIK
Karolina ANNA ILCZUK
Prezes Dymek WIESŁAW CICHY
Sędzia Dzida MARIAN CZERSKI
Babiarz BARTOSZ PORCZYK
Cywek Kosa MICHAŁ MAJNICZ
Bogna PAULINA CHAPKO
Ela SYLWIA BOROŃ (gościnnie)
Mariolka DOMINIKA KOJRO (gościnnie)
Ciało chińskie 01/11 ANDRZEJ WILK
Ciało chińskie 03/11 JAKUB GIEL
Ciało chińskie 05/11 MARCIN PEMPUŚ
Ciało chińskie 07/11 EDWIN PETRYKAT
Ciało chińskie 09/11 TOMASZ LULEK
Ze specjalnym udziałem MAĆKA PRUSAKA w roli Ciecia