Ów najnowszy film Joe’go nazywa się Wujek Boonmee, który potrafi przywołać swoje poprzednie wcielenia. Tytuł rozwija się niczym długaśny rulon. Jest w nim nadto komiczna precyzja. Porównajcie to sobie z nijaką europejską parą: Mr. Nobody (2009) i Nowhere Boy (2009). Nie tylko tytuł jest wyjątkowy – sam film zbliża się do statusu arcydzieła.
Weerasethakul jest mistrzem w portretowaniu ludzi dotrzymujących sobie cichego towarzystwa. Jednocześnie jest twórcą tak nieprzewidywalnym, że widz nigdy nie może być pewien, jaki będzie kolejny ruch w estetycznej grze. W tym sensie sam Joe staje się dla nas kompanem; bezpiecznym i zdumiewającym zarazem. Jego filmy są pełne wizualnych żartów: owinięty w pomarańczową szatę mnich budzi się w środku nocy i sięga po telefon komórkowy. Z bajkowego jeziora wyłania się głowa suma i przemawia banalnie płaskim męskim głosem. Po 35 minutach projekcji Blissfully Yours (2002) nagle pojawia się czołówka filmu.
Najnowszy film Joego nie jest tak dobry, jak Gorączka tropikalna, ale prawie jej dorównuje. Warstwa dźwiękowa jest gruba jak leśne poszycie, po którym stąpają bohaterowie; dało by się ją kroić.
Wiele osób ma problem z kinem Joe’go. Niestety, przylgnęła doń etykietka twórcy „kontemplacyjnego”, w Polsce oznaczające głównie reżyserów, których nie interesuje inscenizacja, tylko trwanie. Ale kluczem do Weeresethakula jest właśnie dostrzeżenie, jak pomysłowym jest inscenizatorem – jakich nieustraszonych (czasem wariackich!) wyborów wizualnych i audialnych dokonuje ze sceny na scenę. Nie wiem, czy kiedykolwiek widziałem nocny las oświetlony tak, jak ma to miejsce u niego. Wilgotne księżycowe światło jest tu tak ciężkie, że zdaje się wydobywać z samych liści i drzew (a nie spływać na nie z góry). Kiedy w drugiej części Wujka… bohaterowie podążają przez las do jaskini, mamy do czynienia z obrazami o hipnotycznej sile. Przeskok do części ostatniej, hotelowo-restauracyjnej, jest tak wielki, jak przeistoczenie mnicha w sympatycznego przystojniaka w t-shircie i dżinsach (co dzieje się na naszych oczach pod sam koniec).

Film jest bogaty w małe i wielkie radości. Miód jedzony prosto z plastra. Skóra pachnąca trawą cytrynową. Bajkowa kopulacja starzejącej się kobiety z dziko pluskającym się między jej udami sumem (ta ostatnia scena ma w sobie zmysłową moc mitu rozgrywanego tu i teraz). Weeresethakul jest twórcą tak łagodnym i szczęśliwym, że w prezentowanym przezeń świecie nie ma nawet miejsca na grzech. W Gorączce tropikalnej udało mu się niemożliwe: jeden kochanek całuje wciąż wilgotną dłoń drugiego po tym, jak tamten oddał mocz – i nie ma w tej scenie nawet grama perwersji, tylko czułość. W Wujku… mocz wylewa się z plastikowej rurki do dializy i płynie cienką strużką po dnie jaskini – zupełnie jakby nagle wytrysnęło tam podziemne źródło.
Wujek Boonmee… ma przytroczoną do pasa canneńską Złotą Palmę, ale w polskich kinach pojawia się mimochodem, jakby w pokutnych łachmanach. W Krakowie grany jest w najmniejszej salce Baranów na jednym seansie dziennie, a widownia bynajmniej nie dopisuje. W relacji z Cannes Jerzy Płażewski wyśmiewał się z werdyktu jury (i z długości nazwiska reżysera).
Tymczasem w plebiscycie pisma „Film Comment” na najlepsze filmy dekady Syndromy i stulecie zajęły pierwsze (!) miejsce. Wujek Boonmee… jest wybitnym filmem – pierwszym dziełem reżysera, jakie trafia wreszcie na nasze ekrany. Trzymam kciuki, by jak najmniej osób przegapiło tę wielką okazję.
Wujek Boonnmee, który potrafi przywołać własne poprzednie wcielenia
(Uncle Boonmee Who Can Recall His Past Lives / Loong Boonmee raleuk chat)
reżyseria: Apichatpong Weerasethakul
scenariusz: Apichatpong Weerasethakul,
zdjęcia: Yukontorn Mingmongkon, Sayombhu Mukdeeprom
występują: Sakda Kaewbuadee, Jenjira Pongpas, Thanapat Saisaymar i inni
kraje: Tajlandia, Francja, Hiszpania, Niemcy, Wielka Brytania
rok: 2010, 114'
premiera: 21 stycznia 2011 (Polska), 21 maja 2010 (Świat),
AP Mañana
Michał Oleszczyk – krytyk filmowy, absolwent filmoznawstwa UJ. Publikuje w „Kinie” i na blogu Ostatni fotel po prawej stronie. Autor książki Gorycz wygnania: Kino Terence’a Daviesa i współautor (z Kubą Mikurdą) wywiadu-rzeki Kino wykolejone: Rozmowy z Guyem Maddinem. W 2010 roku, nakładem Korporacji Ha!art, ukazała się książka Trzynasty miesiąc. Kino braci Quay, w której można się zapoznać się z obszerną rozmową Michała Oleszczyka i Kuby Mikurdy z braćmi Quay. Fragment wywiadu – do przeczytania tutaj.
Tekst pochodzi z blogu Autora
24.01.2011 17:17 | pś:
Hola, Patryku - przesadzasz! Powyższy tekst jest świetny - to, że nie sprostał Twojej żądzy poznawczej - też jest już dla wszystkich jasne. Zdarza się. Irytujące jednak staje się, kiedy próbujesz się wbijać w cudze buty i wyrokować kto o czym powinien lub nie powinien pisać. Recenzent ma tego rodzaju niewdzięczną pracę, że styka się dzięki swojemu zajęciu na przykład ze znakomitym filmem z Tajlandii - i choć, załóżmy, nigdy w tym kraju nie był, nie jest znawcą buddyzmu i innych tamtejszych wierzeń (za to na przykład tajemnice Hollywood i szerokich okolic nie mają dla niego tajemnic) - postawia przedstawić film Publiczności w najlepszej wierze, na miarę możliwości i talentu(jak dla mnie niezaprzeczalnego) i kompetencji. Dla mnie powyższa próba jest wysokiej klasy, Twoja opinia jest odmienna. I na tym poprzestańmy. Choć rozumiem, że nie odnalazłeś pomocy zagubiony w obrazach "Wujka". Cóż, widocznie nie tym razem. Zapraszam jednak nieustannie ;)