Artystką się bywa (Anna Okrasko)
16.11.2008
Anna Okrasko sprawdza wytrzymałość twórczości. Czy można przekroczyć granicę artystowskiego mitu? Okazuje się, że jak najbardziej. Wystarczy spojrzeć na prace młodej artystki, które wystawia na korytarzach albo sprzedaje na aukcjach internetowych.
Annę Okrasko dostrzeżono już w czasie studiów na warszawskiej ASP. Ozdobiła korytarz Wydziału Malarstwa zasłyszanymi od profesorów i kolegów wypowiedziami na temat artystek (np. Malarki to żony dla malarzy). Te stereotypowe hasła zapisała czerwonymi literami na różowym tle. Jej późniejsza twórczość jest w pewnym sensie pochodną tamtych doświadczeń. Okrasko do dziś szuka potwierdzenia własnego statusu artystki. Swoją pracę dyplomową zatytułowała Mój profesor maluje w paski, a ja w groszki, bo to jest bardziej dziewczęce. Uczennica prof. Leona Tarasewicza zagrała ze stereotypem – łatwo wpaść w pułapkę powierzchownego i niezbyt wnikliwego odbioru malarstwa. Wystarczy znaleźć odpowiednią kalkę, dopasować i powielać w nieskończoność, a artystkę zamknąć w szufladce oczywistego skojarzenia. Okrasko próbuje bronić swego prawa do twórczości, do bycia artystką, do niejednoznacznego klasyfikowania własnej pracy twórczej.
Samodzielność czy mecenat
Podobny problem podnosi w swoich dwóch, dopełniających się wystawach sprzed dwóch lat. Umowa o dzieło Anny Okrasko z Rastrem w „Generatorze” TR i Jak się robi obrazki w Galerii „Zakręt”. Te ekspozycje, podobnie jak ich preludium – praca Nie ma co się zastanawiać nad udziałem w tej wystawie Stachowi Szabłowskiemu się nie odmawia nie będziemy siedzieć w rastrze na kanapie i jeść ciast żeby nas polubili – to w rzeczywistości kluczowe pytanie o miejsce młodej artystki na rynku sztuki. Jakiego powinna dokonać wyboru? Z kim się związać? To dramat, rozgrywający się w życiu każdego twórcy, który opuszcza bezpieczne mury ASP i staje przed dylematem: samodzielność czy przywiązanie do galerii, mecenat instytucji państwowych czy prywatnych? A może zupełnie nowe drogi, jakie oferują nowoczesne technologie? Okrasko nie miała wątpliwości: wszystko! Spróbowała, by nie żałować. I tak jej zostało.
Aby zakreślić wystarczająco dużą przestrzeń swobody twórczej, Okrasko handlowała swoimi pracami bez pośrednictwa galerii. Postanowiła posiłkować się internetem, który zdemokratyzował rzeczywistość i wyrównał szanse artystów. Twórcy nie muszą zabiegać o przychylność galerii komercyjnych. W taki właśnie sposób obrazki Okrasko trafiły na aukcję na portalu Allegro. Rzekoma swoboda jest dla artystki mitem – niezależność od instytucji wpędza ją bowiem w zależność od kupujących. Obraz nie może być duży, musi pasować do małych mieszkań. Cena nie może być zbyt wygórowana, bo pamiętać trzeba, że ciągle jesteśmy „na dorobku”. Do tego odnoszą się również kolory, jakich użyła artystka srebro i złoto kojarzone są z luksusem, spełnieniem marzeń klienta o życiu wystawnym i ekskluzywnym. Wartość, jaką przypisuje się tym dwóm, szlachetnym materiałom, jest pochodną kulturowej konwencji i społecznej umowy. Czy przypadkiem nie tak samo ma się sprawa wartości dzieła sztuki?
Kulisy sztuki
Wystawa w galerii „Zakręt” to proces powstawania „internetowego doświadczenia artystycznego”, zamknięty w realnej przestrzeni „tu i teraz”. Jest zapisem kolejnych etapów projektu. Oglądamy film, na którym Anna Okrasko przygotowuje obrazy, które następnie chce sprzedać. W sali wywieszona została też kartka informująca o wynikach aukcji, która odbyła się przy okazji otwarcia wystawy. Możemy zobaczyć wspomniane prace, zapakowane w folię, gotowe do wyniesienia. Efekt? Prace czekały na nabywców, ale nikt się nie zgłosił. Bolesne spotkanie z rzeczywistością. Nieznany artysta nie może się utrzymać z samej sztuki. Nie pomogą nawet błahe chwyty marketingowe, jak wyprzedaże, obniżki i promocje.
Okrasko przy okazji odziera artystę z romantycznej legendy. Zamiast szału twórczego, ekstazy i napięcia mamy chłodną kalkulację. Artystka mogłaby sprzedać jedno, duże płótno. Ale ten format trudniej spieniężyć. I jeszcze cena będzie niż za kilka mniejszych. Postanawia więc podzielić większe płótno na osiem mniejszych kawałków. Okrasko jest pragmatyczna. Nożyczki do ręki i już. Właśnie tak wygląda praca artysty w zaciszu pracowni.
Druga wspomniana wystawa, prezentowana w „Generatorze” TR, to zwrot w stronę instytucji. I znów zaglądamy za kulisty świata sztuki. Artystka zaprezentowała kolejne wersje umów z galernikami, ukazujące proces negocjacji, precyzowanie oczekiwań, wzajemne ustępstwa. Mnóstwo tu numerów, paragrafów, wyszczególnień. Pod gmatwaniną podpunktów i przypisów drzemie prawda o pełnym biurokracji artystycznym świecie. Zorganizowanie wydarzenia, zwanego w dalszej części umowy „wystawą”, na które składać się będzie: a) wernisaż i b) wystawa, nie przypomina podniosłej atmosfery w dniu otwarcia. Za towarzyską konwencją kryją się obwarowania, zastrzeżenia i aneksy. Choć w polskim świecie artystycznym umowy pisane to jednak ciągle rzadkość, projekt Okrasko świetnie oddaje prawdę o handlu sztuką. Już sama forma „umowy o dzieło” określa ironiczny stosunek artystki do sytuacji, w jakiej się znalazła. Próba naśladowania formy urzędowej i „prawniczego bełkotu” to także gra z konwencją – pochodzące z różnych dziedzin życia kody językowe nie przystają do siebie. To jednocześnie zwrócenie uwagi na to, jak bardzo zmieniło się rozumienie sztuki i funkcjonowanie tego świata.
Nie ma dnia bez kreski
Przeglądając te prace, pojawia się kolejny problem: zakres swobody, jaki został wyznaczony artystce. W umowie trudno dostrzec bezpośrednie próby ograniczenia malarki – poza paragrafem 6, zastrzegającym galernikom z Rastra (organizatorom projektu) prawo veta i zerwania umowy. Jednak już same oczekiwania, wynikające z charakterystyki twórczości zawartej w załączniku nr 3, ograniczają swobodę decyzyjną Okrasko, szczególnie jeśli postanowiłaby zaprezentować coś odmiennego od dotychczasowych prac.
Drugim ograniczeniem swobody twórczej jest miejsce i charakter instytucji. Jeśli jest to instytucja wystawiennicza, to dochodzą jeszcze zagadnienia jej programu, historii, sposobu finansowania. Ot, proza artystycznego życia. W przypadku „Generatora” TR malarka zmierzyła się z historią miejsca. Przestrzeń jej działania ograniczała praca, która powstała na potrzeby wcześniejszej wystawy i pozostała tam. Okrasko miała jak najmniej ingerować w tę pozostałość.
W projekcie Nie ma dnia bez kreski artystka również zastanawia się nad swoim statusem twórczym. Wszystkie dziesięć obrazów prezentowanych na wystawie we wrocławskim BWA i Galerii Klimy Bocheńskiej powstało przy użyciu biurowych długopisów. Okazuje się, że rysowanie zwykłym BICem jest niezwykle efektowne. Zamiast bazgrołów, często podświadomie mazanych przez nas na kartkach papieru, artystka tworzy poemat o sumienności i pracowitości. Codziennie artystka poświęcała kilka godzin na mozolne zamalowywanie płócien, centymetr po centymetrze. Od wykonywania prostych, niemal mechanicznych czynności i gestów przeszła do aktu tworzenia obrazu. To ogromne, monochromatyczne plamy głębokiego, opalizującego błękitu, przywodzące na myśl słynne prace Yves Kleina. Uzyskała niezwykły efekt – sugestywny i monumentalny, okupiony ciężką pracą stawiania niebieskich kresek, o czym przypominają puste długopisy.
Z tego zestawienia ograniczeń, jakie spotkały Okrasko przy okazji tworzenia kolejnych projektów, rodzi się prawda o artystce, wciśniętej w rzeczywistość obiegu sztuki. Okazuje się, że na drodze do pełnej swobody, przed przeszkodami które ją czekają, nie może ochronić się za pomocą umowy, sformułowanej na potrzeby konkretnego przedsięwzięcia. Przeciwności czekają ją niemal na każdym kroku, bez względu na to, na jakim etapie twórczości się znajdzie. Żadna to tajemnica – truizm nawet, ale jak każdy banał ma swoją moc.