Od czarnych krążków do czarnowidztwa
26.11.2008
Czy jest już za co kochać XXI wiek, czy też to wiek XIX na zawsze pozostanie tym, który będziemy cenić najbardziej? Jednym z niepodważalnych dowodów jest fakt, że u schyłku XIX stulecia po raz pierwszy można było zapisać i odtworzyć dźwięk.
Czy jest już za co kochać XXI wiek, czy też to wiek XIX na zawsze pozostanie tym, który będziemy cenić najbardziej? Jednym z niepodważalnych dowodów jest fakt, że u schyłku XIX stulecia po raz pierwszy można było zapisać i odtworzyć dźwięk.
Jest rok 1877. Thomas Alva Edison dokonuje pierwszego zapisu, a następnie odtwarza wibrację powietrza wywołaną przez dźwięk. Dokładnie dziesięć lat później Emile Berliner opatentuje gramofon, za pomocą którego można odczytywać płyty wykonujące 78 obrotów na minutę. Dopiero w 1931 r. prędkość obrotów zmniejszona zostaje do 33,5 rpm, co umożliwia rejestrowanie dłuższych nagrań. W 1895 r. Berliner zakłada wytwórnię Berliner Gramophone, produkcja gramofonów o „napędzie ręcznym” rusza już jednak rok wcześniej. Niemal równocześnie, w 1900 r., Waldemar Poulsen opracowuje magnetyczną rejestrację dźwięków, będącą podstawą do skonstruowania późniejszego magnetofonu. Historia wynalazczości związanej z rejestracją i odtwarzaniem muzyki rozpoczęła się pod koniec XIX w., w okresie przełomowych dla świata rozwiązań technicznych (kamera, aparat fotograficzny, fale radiowe).
Pierwsza wytwórnia płytowa, Columbia Records, zajmująca się przede wszystkim dystrybucją edisonowskich fonografów, powstała w 1888 r. Trzynaście lat później zostaje założona kolejna, Victor Talking Machine, której ojcami założycielami byli Berliner i Eldridge R. Johnson. Znakiem rozpoznawczym firmy zostaje pies wpatrzony w tubę gramofonu. W roku 1929, po przejęciu przez Radio Corporation of America, VTM zostaje przemianowana na RCA (Record Company of America). W tym samym roku w Londynie założona zostaje Decca Records, w 1931 r. – EMI (Electric and Musical Industries). Tak oto rodzą się znienawidzone dziś przez znakomitą większość melomanów, a także samych artystów, majors, choć faktycznie mianem tym możemy je nazywać dopiero od późnych lat 80. XX w. Pierwszą polską firmą fonograficzną była założona w Warszawie przez Juliusza Feingenbauma i działająca do 1939 r. Syrena Record.
Trudne początki i groźna radiofonia
Początki rejestrowania i rozpowszechniania muzyki nie były łatwe. Po pierwsze, można było nagrywać tylko krótkie utwory, po drugie – ich jakość w żaden sposób nie była nadzorowana, a po trzecie – rejestrowano jedynie nagrania live, ze wszystkimi szumami i dźwiękami – „efektami ubocznymi”. Wreszcie, nie istniał wówczas żaden system regulacji i praw autorskich, który przez późniejsze pączkowanie doprowadził do zagnieżdżenia się opłat i tantiem na rzecz wielu, z czasem zbyt wielu, pośrednich organizacji, jak ZAiKS. Pierwszym, który „upomniał się” o procent od sprzedanych płyt, był włoski tenor Enrico Caruso. Dziś nazwalibyśmy go pierwszym poważnym artystą – gwiazdorem.
Ciekawostką jest, że początkowo za największe zagrożenie dla wytwórni płytowych postrzegano rozwój radiofonii, bowiem krążki z muzyką przestawały być ekskluzywne, „rodzinne”. Dzięki falom radiowym przekraczały granice domostw, miast, oferowane były bezpłatnie i od początku się „umasawiały”. Z tego powodu na krótki czas zakazano w radiu emisji muzyki z płyt. Szybko jednak zorientowano się, jakie pożytki może ze sobą nieść tak szerokie rozpowszechnianie utworów i lansowanie samych wykonawców. Lepszego nośnika promocji i reklamy nie można sobie było wtedy wyobrazić.
W pierwszej połowie lat trzydziestych XX w. opracowany zostaje przez Alana Blumleina zapis stereo dla płyt gramofonowych. Niemal równocześnie niemiecka firma AEG przedstawia plastikową taśmę do nagrywania dźwięku, dostarczoną jej przez koncern BASF i przeznaczoną do produkowanych przez nią magnetofonów. Pierwszy stereofoniczny adapter wszedł do powszechnego użytku dopiero w roku 1958.
Tuż po II wojnie światowej jako nośnik muzyki powszechne stały się magnetofony. Początkowo w formie nośników i taśm szpulowych, stopniowo udoskonalane (zarówno urządzenia, jak i taśmy), w 1963 r. doczekały się wersji Compact Cassette, wprowadzonej przez holenderską firmę Philips. W stosunku do poprzedniczek, CC różniły się m.in. szerokością (3,81 mm wobec 6,3) oraz prędkością przesuwu (4,76 m/s zamiast 19 - 7,5 m/s). Upowszechniły się taśmy o długości nagrania 60 minut (C-60) oraz dłuższe C-90, rzadziej C-120. W 1967 r. Anglik Ray Dolby opracował urządzenie do redukcji szumów podczas nagrań. Wcześniej, wraz z Charlesem P. Ginsburgiem, wyprodukował pierwszy magnetowid.
Compact Disc na miarę Beethovena
W roku 1948 wytwórnia Columbia Records wypuszcza na rynek pierwszy album długogrający, z zapisanymi ścieżkami 2x20 minut. Rok później firma RCA Victor w odpowiedzi na ruch Columbia Rec. ustanawia nowy standard płyty o średnicy 17,5 cm, szybkości 45 obrotów na minutę i czasie nagrania 5 minut i 15 sekund. Do czasu przemian polityczno-gospodarczych roku 1989, w Polsce nie mamy problemów z konkurencją. W 1956 r., na bazie warszawskiej spółki „Odeon”, przekształcanej w międzyczasie m.in. w Polskie Zakłady Fonograficzne, powstaje rodzima firma fonograficzna – Polskie Nagrania „Muza”. W jej katalogu dominują płyty z pieśniami zespołu „Mazowsze”, muzyką poważną, rozrywkową i jazzem. Inne polskie wytwórnie, takie jak Tonpress, PolJazz, Polton, Wifon, Arston czy Savitor działają prężnie dopiero od końca lat 70. – by promować artystów z gatunku pop, rock i metal. Wszystko to jednak w ramach systemu.
Od połowy lat 60. produkcja kaset magnetofonowych i wydawanych na nich albumów podbija rynki. Philips bezpłatnie oddaje licencję na produkcję taśm, które stają się podstawowym nośnikiem danych, choć równolegle udoskonala się technika odtwarzania płyt winylowych. Jednak to kasety magnetofonowe przez kolejnych 20 lat będą podstawowym nośnikiem dla muzyki, danych i powstających gier video. Z czasem można będzie wybierać spośród czterech typów taśm: Type I (normalna, żelazowa), Type II (wyższa jakość, chromowa), Type III (chromowo-żelazowa) i Type IV (metalowa). W 1972 r. Denon wprowadził zapis cyfrowy w magnetofonach, lecz dopiero w 1986 r. pojawiają się prototypy magnetofonów cyfrowych. Główny rywal Philipsa, firma Sony, wprowadza jednak na rynek produkt, który rewolucjonizuje podejście do słuchania muzyki.
Opatentowanie w 1980 r. przenośnego odtwarzacza kaset – Walkmana (jeszcze bez możliwości nagrywania) – spowodowało, że dziś to właśnie taśmy magnetofonowe słusznie uważa się za pierwszy mobilny nośnik. Po raz pierwszy można było zabrać swoje ulubione muzyczne utwory na spacer…
Prawdziwa rewolucja miała jednak dopiero nadejść, i stało się to nader szybko. W 1982 r. pokazano światu płytę kompaktową wraz z urządzeniem do jej odtwarzania – dyskofonem. Była ona efektem współpracy firm Philips i Sony, bowiem w laboratoriach Philipsa już na początku lat 70. rozpoczęto prace nad zapisem dźwięku na dyski (w 1978 r. powstały pierwsze płyty wideo – wideodyski). Compact Disc miał za zadanie w możliwie najlepszej jakości przedstawić zapis muzyki poważnej, oczyszczony z trzasków, jakie towarzyszyły odtwarzaniu z popularnego winyla i szumów płynących z kaset kompaktowych. Podobno, zgodnie z wolą Norio Ohgy – wiceprezesa Sony, średnica płyty kompaktowej ustalona została na potrzeby zarejestrowania pełnego dzieła IX Symfonii Ludwiga van Beethovena. Wybrano do tego wykonanie pod batutą niemieckiego dyrygenta Wilhelma Furtwanglera. Pierwotnie zakładano, że compact disc mógłby mieć wielkość 12 cali lub długością zapisu odpowiadać popularnej kasecie magnetofonowej (60 minut).
Dokonana śmierć CD
Rok później, w 1983 r., wytłoczono pierwszą płytę z cyfrowym nagraniem audio: krążek „The Visitors” ABBY. Paradoksalnie, historyczna płyta kompaktowa była ostatnim wspólnym albumem w karierze szwedzkiego kwartetu, choć w dobie scenicznych powrotów może się jeszcze okazać, że ciąg dalszy nastąpi. Pierwszym w całości wyprodukowanym cyfrowo krążkiem było „Brothers In Arms” Dire Straits. Płyta kompaktowa błyskawicznie zyskiwała zwolenników, a album Dire Straits jako pierwszy przekroczył milion sprzedanych egzemplarzy. Oszałamiającą karierę zaczęły robić single i EP-ki. Wydawane dotąd w formie taśm, na kompakt dyskach mieściły wszystko bez potrzeby zmiany stron, dawały też możliwość zamieszczenia większej liczby utworów spoza regularnych krążków. Na kompaktach ukazywały się reedycje starych albumów, niektóre single osiągały w sumie kilkudziesięciomilionową sprzedaż („White Christmas” Binga Crosby, „Candle In The Wind” Eltona Johna). Ustanawiano niepobite do dziś rekordy globalnej wielkości sprzedaży („Their Greatest Hits 1971-1975” The Eagles, „Thriller” Michaela Jacksona). W latach 80. służyły przede wszystkim do promocji wielu „wykonawców-jednego-przeboju”. Za Wikipedią podaję, że pierwszym krążkiem kompaktowym wydanym w Polsce był album… „No Disco” zespołu Top One (1990).
Jeszcze w 1987 r. japońskie Sanyo wprowadza na rynek magnetofon z systemem Dolby Sorround, lecz już rok później opatentowany zostaje największy grabarz muzyki końca XX w. – format kompresji plików mp3. Odpowiedzialni za to są inżynierowie z niemieckiej firmy Fraunhofer.
Rewolucja cyfrowa w muzyce stała się faktem. W 2003 r. pojawia się odtwarzacz iPod firmy Apple. Ożywa „Walkman XXI wieku”. Jednak chyba nikt 25 lat temu nie przypuszczał, że płyta kompaktowa będzie prawdopodobnie ostatnim trwałym nośnikiem muzyki. Więcej, po niespełna 25 latach wieszczy się rychły jej koniec, a nawet – jak Chris Riemenschneider na łamach Star Tribune – śmierć dokonaną (“R.I.P. the CD 1982-2007”). Wypieranie starszych nośników zajęło popularnym płytom CD parę lat.
Akustyczne samobójstwo
Jako pierwsi przed wymogami rynku skapitulowali producenci kaset magnetofonowych. Zanika ich produkcja, w 2007 r., poza wyprzedażami, zaprzestano ich sprzedaży w większości sklepów muzycznych. Dziś Compact cassette mają już tylko, a może aż, wartość kolekcjonerską i… sentymentalną, szczególnie dla wszystkich wychowanych na popularnych nośnikach marki Stilon z Gorzowa. Jeszcze pod koniec lat 80. w samej Wielkiej Brytanii sprzedawano rocznie do 200 mln kaset. Dziś zestawy audio z kieszenią kasetową stanowią ułamek rynku, choć, ku zaskoczeniu wielu, koncern Sony wypuścił na początku tego roku nowiutki magnetofon dwukieszeniowy, z radiem i odtwarzaczem płyt CD. Renesans obserwujemy za to wśród nośników winylowych. Jako produkt niszowy tłoczone są do dziś, już nie tylko na potrzeby didżejów, ale i ze względu na niesłabnącą popularność wśród osób, które cenią sobie głębię dźwięku, uzyskiwaną wyłącznie z czarnego albumu.
Płyta winylowa zrodziła się z myślą o ariach operowych i operetkowych, muzyce poważnej, jazzie oraz muzyce tanecznej. Taśmy magnetofonowe były raczej alternatywnym materiałem do zapisu i odtwarzania, płyta kompaktowa udoskonaliła dźwięk. Dzisiaj jest on wirtualnym formatem, skompresowanym plikiem zmiennej jakości, sformatowanym w zależności od potrzeb odbiorcy. Płyty jeszcze przed premierą „przeciekają” do Internetu, a nad regułami rynku nikt już nie panuje. Fonograficzni giganci szukają sposobu na to, by utrzymać na powierzchni płyty kompaktowe, przy jednoczesnych nakładach na nowe formy sprzedaży (4 zł za utwór w polskim sklepie internetowym). Muzyka znajduje własne ujścia, a artyści decydują się na eksperymenty promocyjno – sprzedażowe („In Rainbows” Radiohead). Jedyną wizją wydaje się dziś pozbawienie muzyki namacalnego nośnika, tłumaczone ciągłym postępem technologicznym zamykanie jej w wirtualnych maszynach grających, które popychają do akustycznego samobójstwa niejednego audiofila. Wszyscy zdają się jednak zapominać, że w tym całym (niestety) interesie, chodzi po prostu o jakość. Muzyki.
« powrót