Marny koniec Kaznodziei (Kaznodzieja - Alamo, Ennis, Dillon)
21.11.2008
Alamo - ostatni tom Kaznodziei - ukazał się w Polsce w tym samym roku, co ostatni tom Sandmana Gaimana. O ile jednak po kilku gorszych tomach zakończenie Sandmana miło zaskoczyło, o tyle Alamo całkowicie rozczarowuje.
Alamo - ostatni tom Kaznodziei - ukazał się w Polsce w tym samym roku, co ostatni tom Sandmana Gaimana. O ile jednak po kilku gorszych tomach zakończenie Sandmana miło zaskoczyło, o tyle Alamo całkowicie rozczarowuje.
Seria zaskarbiła sobie uznanie swoją bezkompromisowością – dzieło Ennisa i Dillona szokowało językiem, brutalnością, przewrotnym potraktowaniem religijnej tematyki i ostrymi ocenami amerykańskiego społeczeństwa. Pomimo że wielu chciałoby dostrzec w tej serii coś więcej, jej twórcom nigdy nie udało się wyjść ponad poziom przyjemnego czytadła, w którym pełnokrwiści bohaterowie pakują się w coraz to nowe konflikty, z coraz dziwniejszymi przeciwnikami. I było dobrze… do czasu.
Alamo powtarza wszystkie błędy ostatnich części serii – rozpaczliwie starając się dokończyć wszystkie napoczęte wątki, gubi dramaturgię i staje się zbitką epizodów, w których bohaterowie powtarzają sobie, co się wydarzyło, dlaczego znaleźli się w takim, a nie innym położeniu, i dlaczego postąpią tak, a nie inaczej. Przypominamy sobie losy Gębodupy – i jest to wątek zdecydowanie najsłabszy, utopiony w nieznośnych ilościach naiwnej uczuciowości, według której najbardziej pokrzywdzone postacie muszą się w sobie szczęśliwie zakochać, by wieść szczęśliwe życie, aż do szczęśliwego końca. Odnajdziemy też zakończenie konfliktu pomiędzy Cassidy’m a Jessem – pełne niepotrzebnego patosu i wielkich słów o potędze męskiej przyjaźni. Zobaczymy jak skończy się obłąkana krucjata Świętego Egzekutora Starra i przy tej okazji autorzy zafundują nam kolejny obrzydliwy widok jego okaleczonego ciała. Ci bohaterowie, którzy jeszcze tego nie zrobili, wyznają sobie miłość, inni pozabijają się nawzajem. Ale przede wszystkim ujrzymy wielkie rozwiązanie, czyli ostateczną konfrontację kaznodziei Jessego Custera z Bogiem Wszechmogącym, w którą zamieszany zostanie Święty Od Morderców, a której wynik jest niestety straszliwie przewidywalny.
Kaznodzieja wyczerpał się już kilka tomów temu, co łatwo wyczytać ze stron najsłabszej części serii – Salvation. Przykro to mówić, ale twórcy spoczęli na laurach, uznając, że by kolejne tomy się sprzedawały, wystarczy wrzucać do nich odpowiednią ilość wulgaryzmów i makabrycznych sytuacji, podlanych ciężkostrawnym sosem westernowej mitologii (mamy tu samego Johna Wayne`a przemawiającego do głównego bohatera). To, co z początku dawało czytelnikowi niesamowitą frajdę z lektury, z czasem zaczęło nudzić, a Kaznodzieja nie ewoluował, przeciwnie, zaczął powtarzać swoje dowcipy.
Alamo zawiedzie każdego bardziej wymagającego czytelnika. A wydumanym, naciągniętym,
niepasującym do dotychczasowego klimatu happy endem może zrazić nawet najbardziej oddanych fanów. Szkoda, że tak to się wszystko kończy – zaczynało się bowiem bardzo dobrze.
Kaznodzieja - Alamo
Garth Ennis, Steve Dillon
Egmont
12/2007
« powrót