W walce o Złotego Niedźwiedzia dominowało kino konwencjonalne i mało oryginalne. Dla zawiedzionych pozostały filmy pozakonkursowe, dla zrezygnowanych - nocne życie miasta i rozgrzany do czerwoności berliński dywan.


Czerwone torby festiwalowiczów, czerwony miś i nieśmiertelny czerwony dywan – kolor ten zdominował okolice Podstamer Platz, gdzie mieściło się serce festiwalu. Jedna z najstarszych i najważniejszych imprez w Europie odbywa się niemal w całym mieście (począwszy od Dworca ZOO, a na Fassbinderowskim Alexander Platz kończąc) i ginie w cieniu monumentalnej architektury niemieckiej metropolii. W przeciwieństwie do Cannes czy Wenecji, Berlinale to festiwal o wiele bardziej dostępny dla przeciętnego kinomana. Ostatni dzień festiwalu jest zawsze otwarty dla szerszej publiczności, a i w trakcie samej imprezy istnieje możliwość zakupienia biletów przez internet (z odpowiednim wyprzedzeniem i wewnętrzną determinacją). Blichtr i celebrities nie zdominowały jeszcze tej imprezy. Chociaż…


Stonesi na otwarcie
Już pierwszego dnia czerwony dywan 58. Festiwalu Filmowego w Berlinie rozgrzali The Rolling Stones. Mick Jagger i Keith Richards przyjechali promować najnowszy film Martina Scorsese (również obecny na gali otwarcia) – Shine a Light. Po raz pierwszy w długiej historii festiwalu dokument zainaugurował Berlinale.
Shine… jest rejestracją koncertu The Rolling Stones w słynnym Beacon Theatre w Nowym Jorku w 2006 r.. Choć film daje „no satisfaction”, trudno nie ulec niespożytej energii „dziadków rock’n’rolla”.
Z każdym dniem przybywało gwiazd. Daniel Day-Lewis wraz reżyserem Paulem Thomasem Andersonem uświetnili pokaz filmu Aż poleje się krew (zdaniem wielu największy przegrany festiwalowego konkursu). Czar Lewisa nie pobił jednak charyzmy największej celebryty Berlinale – Shah Rukh Khana. Fenomen popularności Bollywood zaskoczył organizatorów. Ambitne filmy ambitnymi filmami, ale publiczność (zwłaszcza damska) swoje wie. Na seans Om Shanti Om Farah Khany bilety rozeszły się w ciągu pięciu minut i po raz pierwszy w czasie berlińskiej imprezy zaczęło funkcjonować mniej legalne drugie życie wejściówek. To, co działo się w okolicach Berlinale Palast i w czasie spotkania z hinduskim aktorem nazwać można histerią. Kilkaset osób czekało od piątej rano, by być jak najbliżej „boskiego Szaruczka”, który przez godzinę cierpliwie rozdawał autografy i pozował do zdjęć. W czasie dyskusji o emocjach w kinie, która odbyła się w ramach warsztatów dla młodych filmowców Talent Campus, przyznał, że najłatwiej mu zagrać płacz, a najtrudniej śmiech. Na końcu stwierdził: – W gruncie rzeczy każda historia jest o miłości.
Skoro o miłości mowa, po raz kolejny wraca do niej Isabel Coixet w Elegy, który również znalazł się w konkursie głównym. – Kocham historie o miłości. To sposób, w jaki odbieram rzeczywistość – stwierdziła w czasie konferencji prasowej hiszpańska reżyserka. Adaptacja powieści Philipa Rotha The Dying Animal to kino przyjemne, acz nieporywające. Interesującą historię romansu starzejącego się profesora (rewelacyjny Ben Kingsley) i młodszej o 30 lat studentki (Penelope Cruz) i zarazem lekko ironiczną opowieść o akceptacji przemijającego czasu i odkrywaniu nowych emocji burzy melodramatyczne zakończenie.


Berlinale się starzeje
Podczas walki o najważniejsze trofeum starości było sporo. Zarówno w tematyce konkursowych filmów (w izraelskim Restless Amosa Kolleka, w Lady Jane Roberta Guediguiana, Quiet Chaos Antonio Luigi Grimaldiego z Nannim Moretti czy Cherry Blossoms niemieckiej pisarki Doris Dorrie), jak i w średniej wiekowej uczestników festiwalu: 65-letni Martin Scorsese, 65-letni Mike Leigh, 75-letni Constantin Costa Gavras (przewodniczący jury) czy najstarszy w tym towarzystwie 81-letni Andrzej Wajda. W „The Hollywood Reporter” Scott Roxborough pytał: Czy Berlinale się starzeje? Krytycy skarżyli się, że w przeciwieństwie do Cannes, Berlinale skupia się bardziej na filmowej nostalgii niż przyszłości. To przecież podczas ostatniego festiwalu w Cannes Złotą Palmę zdobył rumuński film 4 miesiące, 3 tygodnie i 2 dni młodego reżysera, Christiana Mungiu, dostrzeżono również animację Persepolis Marjane Satrapi. W odpowiedzi dyrektor festiwalu w Berlinie zażartował: – Problem z filmowcami, krytykami i dyrektorami festiwali filmowych jest taki, że każdego roku są o rok starsi. Tymczasem coraz częściej mówi się o tym, że od głównego konkursu coraz ciekawsze okazują się pozostałe sekcje festiwalu, jak Panorama, Forum czy retrospektywa młodego kina niemieckiego. I właśnie tam pojawił się piękny dokument o Dereku Jarmanie pt. Derek autorstwa Isaaca Juliena, wieloletniego współpracownika angielskiego artysty. Obecna na festiwalu Tilda Swinton (występująca w konkursowym filmie Julia Ericka Zonci), ulubiona aktorka Jarmana i narratorka w dokumencie Juliena, zaapelowała na spotkaniu z publicznością: - W momencie, gdy każdy może nakręcić film telefonem komórkowym, czas by powrócić do niezależności twórcy, o którą walczył Derek.
W ramach sekcji Forum pokazany został australijski film Son of a Lion Benjamina Gilmoura (historia małego chłopca z okolic Pasztu w Pakistanie), który krytycy zaliczyli do coraz popularniejszego gatunku „embedded filmmaking”. Polega on na tym, że zachodni reżyserzy zagłębiają się w odległe rejony świata, poznają tamtejszą kulturę i stamtąd czerpią inspirację do historii, tam też dobierają aktorów i kręcą film w lokalnym języku. Termin został zapożyczony z praktyki dziennikarskiej, gdzie tak określa się metodę pracy reporterów żyjących wraz z żołnierzami w strefie wojennej. Natomiast w kinie „embedded filmmaking” ma stanowić platformę komunikacji międzykulturowej. – Ja jedynie stworzyłem przestrzeń, w której Pasztowie mogli opowiedzieć swoją historię – mówił po pokazie Gilmour. Na podobnych zasadach powstał konkursowy Heart of Fire Luigi Falorniego, ukazujący losy dziecięcych żołnierzy w Erytrei. Tego typu obrazy są szansą, by powstały filmy kontrowersyjne, nieprzefiltrowane przez zachodni sposób widzenia obcych kultur, w rejonach, gdzie przemysł filmowy nie istnieje.


Zaskakujące wybory polityczne
Ostatecznie zwyciężyła polityka. Nieoczekiwanie Złoty Niedźwiedź powędrował w ręce brazylijskiego reżysera José Padilha za film Tropa the Elite. W Brazylii to jedna z najdroższych i najbardziej dyskutowanych produkcji ostatnich lat. Sporo kontrowersji wzbudziła również w trakcie Berlinale. Brutalny dramat policyjny oskarżano o gloryfikowanie przemocy. Sam reżyser podczas ceremonii zamknięcia stwierdził, że zapewne film przemocy nie powstrzyma, ale ma nadzieję, że uczynią to Brazylijczycy.
W decyzji międzynarodowego jury widać silny wpływ osobowości samego przewodniczącego, Constantina Costy-Gavrasa – mistrza kina politycznego, jak powiedział o greckim twórcy José Padilha. Wydźwięk polityczny zadecydował także o drugiej nagrodzie. Srebrny Niedźwiedź trafił do mistrza dokumentu, Errola Morrisa za Standard Operating Procedure. Jego poprzedni film – The Fog of War – w 2004 r. zdobył Oscara, w najnowszej produkcji Morris opowiada o przypadkach torturowania irackich więźniów w Abu Ghraib. Film traci jendak na wyrazistości, wydaje się bowiem, że amerykański dokumentalista boi się zadać pewne pytania
Werdykt jury zaskoczył, bo w czasie kuluarowych dyskusji największe szanse dawano filmom, którym trafiły się nagrody pocieszenia. W ciepłej komedii Happy-Go-Lucky Mike Leigh po raz kolejny dowiódł mistrzostwa w portretowaniu ludzi z przedmieść Londynu. Wielu uważało, że ma szanse na główne trofeum, ale nagrodzona została jedynie świetna rola Sally Hawkins. Kolejny pretendent do Złotego Niedźwiedzia – Paul Thomas Anderson (Aż poleje się krew) musiał zadowolić się Srebrnym Niedźwiedziem za reżyserię. A perełkę tegorocznego konkursu, Lake Tahoe Fernando Eimbcke’a wyróżniono tylko specjalną nagrodą za innowacyjność.
W wyścigu po główną nagrodę Berlinale brakowało obrazów pozostających z widzem na dłużej. Rozpoznawalne nazwiska aktorów, aktorek czy reżysera to nie zawsze równie udany film. Komisja selekcyjna niestety o tym zapomniała. Oskarżane o zachowawczość Berlinale, chcąc odświeżyć swój wizerunek, sięgnęło po najprostszy sposób, zapraszając do konkursu kilku azjatyckich twórców, jednak raczej tych z głównego nurtu i mało nowatorskich. Bo to właśnie kino konwencjonalne oraz mało oryginalne dominowało w walce o Złotego Niedźwiedzia.